Propagandowy rechot

Faszystowska czy sowiecka propaganda wykorzystywała film, kabaret i satyryczne rysunki. Podobnie jest i dzisiaj. Jak na to odpowiadać? Jaką satyrą, by nie popaść w tylko „antypropagandę”? By nie być na tym samym poziomie, co kłamstwo?

Matryx /Pixabay

Wiemy, że liturgia powinna być wolna od politykowania – ma być otwarta na wszystkich, a nie tylko na sympatyków określonej opcji politycznej. Jednak trudno nigdy nie odnosić się do polityki, gdy wiele kazań jest nią przesiąknięte. Milczenie wobec nich oznaczałoby pozwolenie na dominowanie tylko jednej (właściwej?) opcji, a tego właśnie chcemy uniknąć. A przecież Kościół nie może stać się ramieniem (nie tyle zbrojnym, co ideowym) jakiejś partii. Stąd zwłaszcza duchowni mają pełne prawo, a może nawet obowiązek nie tyle przeciwstawiać jeden przekaz partyjny innemu, co krytykować wciskanie się propagandy politycznej w sakralne przestrzenie.

Podobnie rzecz ma się z kłamstwem. Tym bardziej, że coraz częściej jest ono narzędziem politycznym. Dla świętego spokoju we wspólnocie często wolimy milczeć wobec oszczerstw, tłumacząc się ich małą szkodliwością społeczną. Nie reagujemy, bo dementowanie nieprawdy wydaje się wchodzeniem na grunt polityki, skoro kłamstwo stało się narzędziem propagandy.

Nie chcę tu rozwodzić się nad opłakanymi skutkami zalewu fake newsów ani przypominać sytuacji o wielkiej szkodliwości społecznej. Niech wystarczą zmarli „zabici” przez podsycanie histerii antyszczepionkowej. Bardziej zależy mi na dokopaniu się do adekwatnej reakcji na kłamstwa, która nie byłaby tylko „antykłamstwem”. A jednocześnie pozwoliła odpowiedzieć na dylemat moralny: lepiej milczeć, by nie dzielić, czy raczej nie zmilczeć, by ostrzegać przed wyborami opartymi na fałszu?

Jest to tym trudniejsze, że oszukiwanie przybiera często kształt insynuacji, niedomówień, żartobliwych uprzedzeń, powtarzania obiegowych opinii. Nieważne, że zdementowanych, ważne, że krążących od dawna. Faszystowska czy sowiecka propaganda wykorzystywała film, kabaret i satyryczne rysunki. Podobnie jest i dzisiaj. Jak na to odpowiadać? Jaką satyrą, by nie popaść w tylko „antypropagandę”? By nie być na tym samym poziomie, co kłamstwo?

Ironia. Ona może przybrać kształt naśladowania. Możemy przedrzeźniać propagandę wypunktowując (nie wprost) jej nonsensy. Mistrzem takiej satyry był za PRL i jest obecnie Jacek Fedorowicz (np. jego niezapomniane „Dzienniki Telewizyjne”).

Ktoś mógłby powiedzieć, że przedrzeźnianie to niezbyt elegancka metoda, zwłaszcza dla duchownego, że przedrzeźniani mogą się poczuć się urażeni lub że naśmiewanie się z nich, to wywyższanie się elit nad prostaczkami. Ale tu często chodzi o tych, którzy za uprawianie kłamliwej propagandy biorą ciężkie pieniądze i są bezwstydni jak rzecznik Kremla. A z prostaczkami mają tylko tyle wspólnego, że posługują się prostackim rechotem.

A prawda objawia się raczej w subtelnej ironii.