Powołania z Internetu

Zamiast charyzmatu i zaangażowania widać nijakość. A młody człowiek nie wstępuje do zakonu, by być nijakim. Chodzi przecież o radykalizm rad ewangelicznych.

Gdy pytamy o powód coraz mniejszej liczby zgłaszających się do zakonów oraz seminariów, to zazwyczaj przywołujemy ogólne trendy europejskie (lub północnoamerykańskie). Rodziny mają mniej dzieci. Kiedyś, gdy było ich więcej, chętniej kibicowano odejściu do stanu duchownego. Ogólny lepszy status materialny nie sprzyja przy tym wybieraniu ubóstwa i zależności. U nas już nie działa przysłowie: „Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”. W Wietnamie, i to na północy, do jezuitów zgłasza się co roku około 400 kandydatów. Przyjmujemy od 40 do 50. Idą do nowicjatu na Filipinach, a potem do różnych zagranicznych prowincji. Ale tam wyjazd do dalekich krajów to normalka. Na całym świecie można spotkać Wietnamczyków utrzymujących swoje rodziny w kraju.

Zmiana statusu materialnego pociąga za sobą inny model zdobywania wykształcenia. Kiedyś posyłano do zakonu (na przykład niższego seminarium) małoletnie dzieci, bo nie było rodziny stać na opłacenie ich edukacji. Teraz decyzji o wyborze drogi życia nie oczekuje się nie tylko od dziewiętnastolatków, ale nawet od studentów. Coraz więcej ludzi (procentowo) puka do furty zakonnej około trzydziestki.

Nieobecni

Wymaga to oczywiście innego podejścia do formacji. Infantylne wychowanie nie zdaje egzaminu i skłania do wystąpień. Ale potrzebujemy również zrewidować nasze spojrzenie na ścieżkę rozeznawania powołania. Kiedyś decydujące były kontakty osobiste. Sporo ministrantów kierowało się przykładem księdza, którego znali ze swojej parafii. Ewentualnie bardziej ambitni poczytali sobie o zakonach, jakie mieli na oku. Dzisiaj jest łatwiej znaleźć coś w Internecie. Nie tylko wiedzę, ale również przykład. Warto dostrzec tę różnicę.

To prawda, że żywy przykład pociąga, ale coraz trudniej o przykład w realu. Młodzi dorośli przyzwyczajeni są do szukania w necie i są na niego zdani. Stamtąd czerpią treści duchowe: słuchają, modlą się, szkolą, komentują, szukają odpowiedzi. Dla nich przykład to wizerunek medialny. Mają swoich ulubieńców, a nawet guru. Mechanizm powołaniowy, który można by sprowadzić do pragnienia „Chcę być jak… (konkretny ksiądz lub zakonnica)”, realizuje się teraz wobec tych, których spotykamy na ekranie. Jeśli jakiś zakon jest nieobecny w Internecie, to go nie ma. Nie ma go w palecie propozycji. W realu zasięgi są zbyt małe, zważywszy na to, że chętnych jest radykalnie mniej.

I tu nie chodzi tylko o informację. Nie wystarczy zawiesić adres duszpasterstwa powołaniowego. Naprawdę liczy się to, jak duchowni pracują w mediach, jak tam się prezentują, czym przyciągają lub odpychają. A przede wszystkim, czy potrafią swój charyzmat przełożyć na działalność internetową.

Nijacy

I z tym mamy jeszcze spory problem. Wielu przełożonych zakonnych woli wyciszać ewentualne zgrzyty. Wiedzą, że kazanie na żywo ma lokalny zasięg, a umieszczone w sieci już ogólnopolski. Zatem potencjalnie tam właśnie jest łatwiej o dotknięcie kogoś do żywego: od zwykłych słuchaczy po biskupów. Do tego dochodzi możliwość łatwego komentowania, udostępniania i wywoływania polemiki (która zresztą służy zasięgom). Ordynariusze zatem wolą zazwyczaj „uładzony” obraz. Dbanie o wizerunek medialny sprowadza się dla nich do usztywniania tego wizerunku. Lecz taki obraz, do którego nie można się przyczepić jest niezauważalny. Nie ma wiralu. Nie przemawia. Zamiast charyzmatu i zaangażowania widać nijakość.

A młody człowiek nie wstępuje do zakonu, by być nijakim. Chodzi przecież o radykalizm rad ewangelicznych.

Za bardzo boimy się wystawiania naszego charyzmatu na krytykę. A może tego, jak go realizujemy? Media społecznościowe z pewnością ową krytykę ułatwiają, a nawet ją pobudzają. Kandydaci do zakonu obserwują nas, a zwłaszcza to jak sobie radzimy z tą dyskusją, która jest częścią i ich życia. To jest prawdziwy wizerunek medialny. Kto go dusi, kto ucisza wszelką polemikę w sieci, niech nie liczy na to, że znajdzie się w orbicie zainteresowań tych, którzy zastanawiają się nad naśladowaniem „Znaku, któremu sprzeciwiać się będą”.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.