Dane, które przynoszą nam różne spisy są użyteczne. Ale i niebezpieczne. Widać to w polityce, zwłaszcza parlamentarnej, widać też w Kościele.

Dawidowi oberwało się za to, że policzył swój lud (zob. 2Sm 24). A w zasadzie oberwało mu się za to, że policzył osobno Judejczyków i całą resztę. Policzył dwie strony. I miał namacalne dane co do różnicy między nimi. Wiedział, gdzie jest więcej szabel.

Ale tak naprawdę oberwało się nie tyle jemu, co ludowi. Bo wszyscy cierpią, gdy szable są policzone.

Nie potępiam nauki, jaką jest statystyka. Dane, które przynoszą nam różne spisy są użyteczne. Ale i niebezpieczne. Widać to w polityce, zwłaszcza parlamentarnej, widać też w Kościele, szczególnie po dorocznym liczeniu wiernych. I w skali kraju i w skali parafii.

Po zwycięstwo

Gdyby nie liczenie, generałowie zapewne z większym trudem decydowaliby się na wojny. Wojskowi politycy, ale też władza cywilna dysponująca siłą militarną, zanim zaatakuje powinna policzyć szable. I to nie tylko swoje, ale też drugiej strony. Zazwyczaj przyjmuje się, że – aby liczyć na powodzenie – trzeba mieć trzy razy więcej wojska niż ci, których się napada. Nie zawsze się to sprawdzało. Co prawda bitwy wygrywa się liczbą i dzielnością żołnierzy, umiejętnościami i zgraniem oficerów oraz jakością broni, ale o rezultacie wojen decyduje zaplecze gospodarcze. To jest ostateczna potęga. Niejeden „Hitler” się o tym przekonał i przekonuje.

W demokratycznym parlamencie wystarczy połowa plus jeden, by poczuć smak zwycięstwa i zabrać się do rządzenia (stąd ci, którzy jednak nie wygrali wyborów albo zwycięstwo się im wymyka praktykują podkupywanie posłów). Liczenie szabel poprzedza różne kampanie, też te które mają na celu uchwalenie konkretnej ustawy. Szuka się sejmowej większości. I z niejednych ust pada wtedy argument: skoro mamy tę większość, to znaczy, że mamy rację. Albo przynajmniej, że suweren sobie tak życzy. 

I to jest groźne. Takie myślenie zwalnia z szukania najlepszej drogi rozwiązania konfliktu. Zwalnia z liczenia się z mniejszością. Z szukania kompromisu. Poczucie, że doliczyliśmy się i dlatego możemy wszystko prowadzi do gwałtu na rozsądku, na przyzwoitości, na prawach człowieka. Skłania do zgniecenia opozycji. Rzeczywista demokracja musi ciągle się przed tym strzec. Widzimy, że taka, która dała się uwieść liczbom wskazującym na posiadanie większości i uwierzyła, że wszystko jej wolno, degeneruje się do tyranii większości. Zaczyna też wierzyć, że zawsze ma rację, skoro liczba głosujących na nią przesądziła o jej poparciu. Wyłącza się racjonalne myślenie. Rodzi się pycha… która kroczy przed upadkiem.

Nie jest tak źle

Czy niedzielne liczenie wiernych w kościołach też wprowadza nas na pole minowe? Czy może zakończyć się karą, czyli zgubnymi konsekwencjami?

Kiedy słyszymy „nie jest tak źle”, „prawie tyle samo co rok temu”, wyciągamy nieraz wniosek „jakoś się trzymamy”. Zatem lepiej nic nie ruszać, nie ryzykować zmian. To poważna pokusa. Mamy konkretną liczbę oznaczającą realnych wiernych, którzy trwają w dotychczasowym systemie. Czy możemy ryzykować ich odejście, gdy zechcemy zmienić styl duszpasterski? Do tego pewnie okaże się, że zaraz po zmianach, po wdrożeniach czegoś innego, statystyki się pogorszą. Jakość nie zawsze idzie w parze z ilością. Zwłaszcza wkrótce po zwrotach akcji. 

Liczenie, zwłaszcza analizowane rok do roku, a nie w dłuższej perspektywie, może prowadzić do wniosku, że – mimo ataków – nie ma załamania. A więc sukces. Albo, jeśli nawet jest spadek, to że byłby mniejszy, gdyby nie zmasowane wrogie działania. Wobec niekorzystnych liczb rodzi się mechanizm obronny polegający na zwalaniu winy na wrogie siły. To owi mityczni „oni” są winni.

A kiedy „oni” mają gorsze wyniki, to nasze, choć słabsze niż w poprzednim liczeniu, stają się przyczynkiem do zadowolenia, a nie do niepokoju.

Mamy wpływ

Również media budują swoje samopoczucie na liczeniu użytkowników. To czy są wpływowe czy nie, ma wynikać z zasięgów lub z udziału w rynku medialnym. Ale i to może być bardzo mylące. Bo bywają użytkownicy, którzy spędzają bardzo dużo czasu na portalu lub słuchając czy oglądając. Jako wierni wyznawcy wspaniale napędzają oni statystyki dotyczące czasu użytkowania. Lecz to nie oznacza docierania do wielu. A warto zwrócić uwagę na cytowalność. Może niewielu korzysta z naszego portalu czy rozgłośni, ale są to ludzie, którzy przytaczają nasze materiały, które potem żyją one w innych mediach lub w dyskusjach „na żywo”. Niby zasięg mały, a wpływ duży. 

Liczby to fakty, a jednak trzeba z nimi dyskutować. Samo policzenie niekoniecznie przybliża do prawdy. 

Nie musimy ulegać takim pokusom. Ani wojskowi, ani politycy, ani policzeni katolicy czy dziennikarze wpatrzeni w „Analyticsa”. Ale pamiętajmy, że licząc narażamy się na kuszenie.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.