Marzy mi się list Episkopatu, w którym uczciwie są omówione różne stanowiska. Wojna kulturowa, jak to wojna, nie służy solidnej debacie – wtedy potrzebna jest mobilizacja. A skoro tak, to demonizuje się argumenty drugiej strony. I nie chodzi mi o to, by KEP (czy ogólnie hierarchia) była symetrystą. Raczej o to, by stanęła ponad podziałem ideologicznym.
Rozumiem, że biskupi mają swoje przekonania. I oczywiście chcą przedstawiać bieżące nauczanie Kościoła. Ale jeśli poczuwają się do pasterzowania wspólnocie Kościoła, to muszą nie tylko wsłuchiwać się w głos wiernych, ale też przedstawiać te ich opinie, które są w miarę powszechnie wyrażane, choć niekoniecznie zgodne w brzmieniu z oficjalnymi formułami.
Można polemizować
Uczciwe przedstawienie czyichś poglądów nie oznacza od razu zgody. Można odnieść się do nich krytycznie, wyrazić swoje niezrozumienie lub nawet niezadowolenie. Ale wyzywanie od Belzebuba to demonizowanie, zwane grzechem przeciw Duchowi Świętemu. I rzeczywiście takie ustawianie sobie „chłopca do bicia” sprawia, że mnóstwo katolików odwraca się od Kościoła. Nie dziwi, że gorszą się takimi pasterzami.
Kościół ma być katolicki, czyli powszechny a nie częściowy – partyjny. Jeśli daje głos tylko jednej stronie, to inne strony wypycha. Danie głosu oznacza solidne przedstawienie poglądu, a nie rysowanie tendencyjnej karykatury. Stąd marzy mi się, by poważny dokument Episkopatu (nawet polemiczny) ukazywał nie tylko praktyczne wnioski płynące z omawianych stanowisk, lecz również motywy takich, a nie innych rozwiązań.
(Do tego mamy jeszcze całą gamę wątpliwości. Denerwujące jest prezentowanie jakiejś tezy jako prawdy objawionej, gdy tymczasem jest to tylko hipoteza.)
Rozumiem, że uczciwe i szerokie zaprezentowanie różnorodnych opinii może się komuś wydać niebezpieczne, bo mogłoby osłabić mobilizację. Ale to jest reagowanie kategoriami wojny kulturowej. Oznacza strach przed myśleniem, a nawet tendencję do wyręczania w namyśle: lepiej będzie, jak my powiemy, co wierni mają sądzić. Przy takiej postawie pasterzy, kto zostaje w strukturach kościelnych? Ano, mnożą się „bojownicy”, „rycerze” i inni gotowi na utożsamianie zaangażowania ze zwalczaniem owych zdemonizowanych.
Potrzeba odwagi
Aborcja rozpala emocje. Padają wielkie kwantyfikatory. Retoryka militarna minimalizuje pole otwarte na rzeczową dyskusję. Obie strony nie rozumieją się wzajemnie. Stanięcie między młotem a kowadłem graniczy z bohaterstwem. Czy pasterze nie są wezwani do właśnie takiego heroizmu?
Bez tej odwagi nie uda się odbudować społecznej rangi Kościoła. Autorytet rozmywa się, gdy jest stronniczy. Naprawdę można być za życiem i jednocześnie nie grzeszyć przeciw Duchowi Świętemu. Wystarczy rzetelnie przedstawiać motywację tych, którzy mają wątpliwości co do oceny rozwiązań prawnych służących ochronie ludzkiego życia. Ten, kto to zrobi, może siebie nazywać dobrym pasterzem, który zna swoje owce.
W Jerozolimie, gdy pasterze zebrali się za tzw. pierwszym soborze, to nie rzucali na nikogo anatemy, lecz zajęli się włączaniem do wspólnoty Kościoła. Sobór Watykański II również zrezygnował z potępiania. I zyskał znaczenie ogólnoświatowe. Był głosem dialogu w świecie podzielonym zimną wojną. Marzą mi się takie głosy pasterzy Kościoła w Polsce, które będą zasługiwały na to, by je czytać, by o nich dyskutować, i które nie będą przemijały bez echa.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.