Apokaliptyczna wizja Jeruzalem, które już nie potrzebuje świątyni ani światła słońca czy księżyca napełnia radością, bo mówi o bezpośrednim kontakcie z Bogiem. Z drugiej strony brzmi trochę kłopotliwie w czasach, gdy objawienia prywatne stają się modne.
Jezus mówi, że wraz z Ojcem uczynią sobie mieszkanie u tego, kto miłuje. To piękne. Lecz wymaga też odpowiedzialności, gdy nasze indywidualne zdanie zderza się z szerszymi opiniami. Możemy cieszyć się z czyichś uniesień mistycznych. Możemy nawet wczytywać się w ich opisy. Ale zdrowy dystans każe nam odróżniać subiektywne przeżycie i towarzyszącą mu otoczkę właściwą dla danej kultury i wychowania od Bożego przesłania. Skoro z Objawieniem biblijnym tak jest, to tym bardziej z prywatnymi objawieniami. Teologowie przyzwyczaili nas do tego, by nie podchodzić fundamentalistycznie do tekstów biblijnych, by mieć wzgląd na to, że powstawały one wobec ludzi posługujących się takim a nie innym kodem kulturowym. Przypowieść to „tylko” przypowieść dająca do myślenia, a nie wykład z biologii.
Co ciekawe, nauczyliśmy się tak traktować Pismo św., a nawet definicje doktrynalne, natomiast wielu ludzi inaczej podchodzi do objawień prywatnych. Jest tak może dlatego, że Biblią (a zwłaszcza Starym Testamentem) zajmują się fachowcy. Podobnie doktryną Kościoła. Natomiast analiza różnych „cudowności” jest łakomym kąskiem dla laików.
Jest to modne, bo można to sobie tłumaczyć, jak się chce i nikt nie „obala” naszej interpretacji z naukowego punktu widzenia. Choć nieraz teologowie (i co za tym idzie Urząd Nauczycielski Kościoła) starają się wykazywać niezgodność małych objawień z dużym Objawieniem, to jednak najczęściej nie nadążają. A i u wielu mają mniejszy autorytet niż „widzący”. Internetowe bańki tożsamościowe tylko pogłębiają tę tendencję, tym bardziej, że dobrze się w nich czują niektórzy duchowni.
Tak się dzieje nie tylko w sferze religijnej. Wystarczy spojrzeć np. na wysyp prywatnych opinii covidowych.
Nie chcę wzywać do krępowania wolnej dyskusji, choć trudno nie dostrzegać jej ograniczeń. Nie chcę też potępiać ludzi przekonanych o tym, że są napełnieni Duchem Świętym i że mają coś do przekazania światu. Natomiast nie powinniśmy rezygnować z fachowej i krytycznej weryfikacji. I nie chodzi tu o wydanie werdyktu: autentyczne lub nie. Tego Kościół tak naprawdę nie robi. Nigdy nie ogłasza, że danej osobie naprawdę objawiła się np. Matka Boża. Też tego zdecydowanie nie wyklucza. Najwyżej stwierdza zgodność treści domniemanych objawień z doktryną.
Bardziej chodzi o oddzielanie tego, czego naucza Jezus od tego, jak odbierają to konkretni ludzie. Odwieczny przekaz musi być jakoś „wcielony”, by był zrozumiały przez nas, cielesnych. Takie „wkulturowienie” to tylko instrument (pośrednik), więc nie może być absolutyzowany. Inaczej mówiąc: Mistyk czy mistyczka ma swój język i swoje wyobrażenia. I trzeba tę warstwę odczytywać jako jego, a nie jako Pańskie objawienie.
Paweł Apostoł pisał chyba o sobie, że „został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać”. (2 Kor 12,4) Jeśli je powtarzamy, to w pewnym sensie je zniekształcamy. I trzeba to brać pod uwagę: są zniekształcone. I bardzo dobrze, bo jest miejsce na pogłębianie ich rozumienia.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.