Okrągłe stoły w Auli Pawła VI. To ten obraz najlepiej charakteryzuje kolejną sesję Synodu o synodalności. Już nie sala – jakby akademicka – ze stołem prezydencjalnym, ale układ przypominający wesele. Nawet nie długi stół, gdzie parę osób może z sobą rozmawiać, lecz okrągły. Nie taki duży, jak ten z 1989 r., ale też nie miniaturowy, jak te służące do kawy w pojedynkę lub we dwoje. Na kilka lub kilkanaście osób. W sam raz, by było widać, kto mówi, by było ją lub jego dobrze słychać, by nie tracić mowy ciała i twarzy, a także wzbudzanych wśród słuchających reakcji.
Przy okrągłym stole wszyscy są zaangażowani. Interakcja jest bardzo wyraźnie odczuwalna. Nawet milczenie potrafi krzyczeć. Zupełnie inaczej, niż w układzie sali wykładowej, gdzie łatwo schować się w fotelu tak, by nikt nie zauważył mojego braku zaangażowania. Wokół okrągłego stołu czeka się na głos każdego. Nie da się nic nie powiedzieć, bo nawet niemówienie jest doniosłe.
Mamy też poczucie równości głosów. Gdy są dwie strony, jedna za stołem prezydencjalnym, a druga na widowni, to jednak rządzi prezydium. Nawet, gdy jest złożone z bardzo uprzejmych panelistów. Dobrze się tam wykłada, poucza, instruuje czy wyjaśnia. Trudniej prowadzić warsztaty. Bo w nich każdy powinien się uaktywnić.
Proces jednania
Czy to znaczy, że Synod miał formę warsztatową? Myślę, że tak. Bo nie chodziło o sprawozdania. Uczestnicy nie mieli referować tego, co „u nich” myśli większość, by potem zsumować owe większości. Tak naprawdę mówili od siebie. To prawda, przedtem wsłuchiwali się w to, co mówiono w ich środowiskach. I zostali delegowani na Synod. Ale nie jako sprawozdawcy. Ten poziom został „załatwiony” przez syntezy. Przez dokumenty. Uczestnicy sesji synodalnej tak naprawdę powinni się nawrócić słuchając swoich i z tym nawróceniem przyjechać do Rzymu, by tu rozmawiać w Duchu. I nie chodzi o nawrócenie rozumiane jako zmiana postępowania. Bardziej pracujemy na poziomie metanoi, czyli zmiany myślenia. A może jeszcze bardziej: otwieramy się na pojednanie czy proces jednania.
Nie chcemy już być dwoma stronami konfliktu, jak to nieraz bywa na spotkaniach kościelnych. Dla przykładu, ostatnio w Pradze doszło do gwałtownych kontrowersji. Okrągły stół zaciera granice między dwoma stronami.
Czy to jest możliwe? Może warto wrócić do historii naszego Okrągłego Stołu ’89. Wtedy wielu nie wierzyło, że się to uda. Inspiracje i zachęty, a także pomoc w pośredniczeniu, płynęły od światłych przedstawicieli Kościoła. Były w duchu ewangelicznym, gdzie każdy jest zaproszony do zwycięstwa. Nie mi oceniać walor historyczny tych rozmów. Ale faktem jest, że do nich doszło, choć wydawało się to niemożliwe. I faktem jest – co może ciekawsze – że ten Okrągły Stół (a w zasadzie podstoliki) uruchomił procesy, których nikt sobie nie wyobrażał. Nikt nie może się pochwalić, że przewidział, jak będzie wyglądała Europa w następnym roku.
Stoły mają moc
I to jest najciekawsze w procesie synodalnym, a jednocześnie najbardziej denerwujące. Nie wiemy z góry, do czego to doprowadzi. W ‘88 i ‘89 było sporo sceptyków po obu stronach ówczesnej barykady. Nauczyli się zwalczać i tak funkcjonowali. Trzeba było znowu nawrócić się na myślenie „solidarnościowe”.
Synod o synodalności pewnie zmierza ku zmianom w sposobie zarządzania Kościołem. Może na miarę ustrojową. Świadczą o tym choćby postulaty, by kontynuować odciążanie biskupów od sądzenia własnych pracowników, czyli najczęściej księży, bo mamy wtedy do czynienia z konfliktem interesów. Tak się dzieje, gdy władza wykonawcza nie jest oddzielona od sądowniczej. Ale takie zmiany bywają odbierane jako zamach na władzę, jako jej pozbawianie.
Jednym trudno się z tym pogodzić, a innym trudno w to uwierzyć. Tak jak w 1989. A jednak okrągłe stoły mają moc.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.