W naszym kręgu kulturowym jest coraz mniej kandydatów do kapłaństwa. W Polsce możemy mówić o kryzysie, a nawet o załamaniu, jeśli chodzi o liczbę mężczyzn kształcących się w seminariach duchownych. Przyczyn jest wiele i nie można ich redukować tylko do celibatu. Choć samotność, a zwłaszcza ten jej rodzaj, który wynika z wyboru bezżenności, jest niewątpliwie coraz poważniejszym czynnikiem, to przecież nie nowym. Jest ona postrzegana jako przyczynek do nadużyć. I chociaż kontrargumentuje się tym, że wykorzystania seksualne mają miejsce również w środowiskach, gdzie celibat nie jest obowiązkowy, to jednak wśród kleru samotność to nie jest „wypadek przy pracy”, wynik błędów i niedojrzałości. To coś, co jest wpisane na stałe w ten rodzaj życia, jaki prowadzą duchowni.
Mogą być otoczeni tłumami wielbicieli. A jednak doświadczają samotności wynikającej z tego, że na co dzień po prostu są sami. Jest to samotność na świeczniku. I to często nie w pojedynkę, ale w grupie, a właściwie w pewnej klasie społecznej (żeby nie powiedzieć kaście kapłańskiej).
Nie z tego świata
Wydaje się, że obecnie ochota na wejście do takiej kasty jest dużo mniejsza niż kiedyś. Dlaczego? Ciągle jeszcze, przynajmniej u nas, pokutuje obraz księdza jako stworzenia nie z tego świata. Jest wybrany i namaszczony do bycia kimś radykalnie innym niż zwykły wierny. W wielu krajach odchodzi się już od takiego modelu postrzegania kapłaństwa. U nas różnie z tym bywa. Nie zostaliśmy w pełni wyleczeni z potrzeby magii. W naszej relacji do sacrum to ksiądz ma nas zastępować. Tak jak kult ma zastępować nawrócenie.
Trudno się od tego oderwać. To widać na wielu polach duszpasterskich, ale chyba szczególnie w podejściu do spowiedzi. Ciągle sporo ludzi widzi w spowiedniku studnię, albo lepiej, śmietnik, do którego mogą wyrzucać swoje brudy. Jest on nie tyle towarzyszem z ramienia Kościoła przy ich spotkaniu z miłosiernym Ojcem, gdzie człowiek może się pojednać, wrócić i nawrócić, ale raczej kimś, kto uruchamia automat do rozgrzeszania. Jest szafarzem magicznej formuły oczyszczenia. Ja coś tam wrzucam, a to ginie, bo on otworzył odpowiednią klapę.
Przepraszam za uproszczenie, ale ono pozwala nam zrozumieć, skąd się bierze potrzeba traktowania księży jak wydzieloną kastę. Przy takim podejściu oni po prostu zbierają nasze brudy. Tajemnica spowiedzi to jeszcze podkreśla. Milczą jak grób. Czyli są jak groby pełne… No właśnie, czego? Nieczystości, odrzutów, grzechów, tragedii…? Tego wszystkiego czego się wstydzimy, co nam cuchnie, od czego chcemy trzymać się z daleka.
„Brudna” robota
Od wieków ludzie parający się oczyszczaniem żyli gdzieś poza marginesem społeczeństwa. Tak było z grabarzami, z palącymi śmieci na składowiskach, z katami, a nawet ze strażnikami więziennymi lub zbrojnymi najemnikami. Parali się brudną robotą. Zatem – choć ich sowicie opłacano – to jednak nie bywali przyjaciółmi „uczciwych obywateli”. Tworzyli swoje zamknięte klany. Tak bywało nawet z medykami, zielarkami czy innymi „czarownicami”.
Oczyszczając patrzenie na owych fachowców z magicznego podejścia przywracaliśmy ich społeczeństwu. Im mniej było tajemniczych rytuałów, tym bardziej przestawali być nieczyści, czyli odseparowani od ogółu.
Czy nie potrzebujemy podobnego procesu wobec duchownych? Z jednej strony traktujemy ich jak osoby nadprzyrodzone, wydawałoby się przeczyste, a jednocześnie (i może właśnie dlatego) jako nieczystych, niezdolnych do normalnego życia, do bycia w związku małżeńskim i w rodzinie, w gronie przyjaciół takich jak oni. Trzeba ich odseparować, by mogli zajmować się naszymi nieczystościami. By można było to wszystko wrzucać na ich barki i by tam znikało, za tajemniczą zasłoną odgradzającą kastę samotników.
Może rzeczywiście jest w nas taka pierwotna potrzeba? Ale czy takie patrzenie nie popycha nas do skrzywionego podejścia do spowiedzi? To ma być moje pojednanie z Bogiem i człowiekiem, a nie pozbycie się problemu przez przerzucanie go na „czyściciela”.
Młodzi ludzie mają swoje ideały i hojne serca. Chcą służyć. Ale jaką wizję służby mają przed sobą? Czy czarna sutanna to nie jest ciągle jeszcze wyróżnik kogoś, kto choć jest używany przez ten świat, to jednak jest od niego odseparowany?
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Wesprzyj nas wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.