Coraz mocniej do tzw. opinii publicznej przemawia argument o skutecznym zapewnianiu bezpieczeństwa. Politycy, którzy przypisują sobie sprawczość w chronieniu ludności przed fizyczną przemocą, mogą to robić, bo posługują się w swoich działaniach odpowiedzialnością zbiorową. I w istocie pozwala się im na taką taktykę. Do niedawna, jeśli ktoś stosował taką odpowiedzialność, to się z tym ukrywał. Teraz się tym przechwala. I wielu mu na to pozwala, a nawet oklaskuje.
W czasie okupacji hitlerowskiej, kiedy Kutschera nakazał rozstrzeliwać stu Polaków za jednego zabitego Niemca, byliśmy jako cywilizowani ludzie oburzeni. I zamach na tego dowódcę SS i policji w Warszawie uznaliśmy za słuszną karę dla zbrodniarza. Teraz patrzymy na masowe deportacje jakiejś nacji, bo przestępstwa dopuścił się członek owego narodu. Terroryści z Hamasu zabili i porwali ludzi. Ma to być godziwym usprawiedliwieniem bombardowania ludności, by zmusić terrorystów do poddania się. Natomiast, gdy Unia Europejska nakłada „tylko” sankcje gospodarcze na rządy łamiące prawo międzynarodowe, to krzyczy się o jej słabości. O tym, że nie potrafi być skuteczna.
Papież Franciszek krytykuje Trumpa, który używa określenia „niebezpieczni kryminaliści” w stosunku do wszystkich migrantów niemających uregulowanego statusu imigracyjnego, bez względu na to czy popełnili jakieś przestępstwo czy nie.
Bezradność
Wiemy, że uciekanie się do odpowiedzialności zbiorowej jest wyrazem bezradności. Jak się nie potrafi dorwać winowajcy, to wyładowuje swoją frustrację na jego bliskich. Albo stara się go szantażować, grożąc represjami właśnie wobec tych, którzy żyją w poczuciu bezpieczeństwa, bo są niewinni. Często usprawiedliwia się to wszystko koniecznością zniszczenia bazy materialnej przestępców. Ale fakt pozostaje faktem: niszczy się przede wszystkim niewinnych. Dlatego czystki etniczne to broń używana w zasadzie zawsze do zbrodni.
A jednak ten populistyczny argument, że teraz oto zapewnimy bezpieczeństwo, bo wywieziemy całe grupy społeczne lub narodowe (lub wręcz je wymordujemy) nie spotyka się z powszechnym potępieniem. Zdaje się przebijać do narracji cywilizowanego świata. Nie dyskwalifikuje (u części wyborców) polityków, którzy się do niego uciekają. Co się z nami stało, że nawet kiwamy ze zrozumieniem głowami, kiedy ktoś podnosi stary argument (znany jeszcze w czasach faraonów egipskich), że oto owi „oni” są bardziej dzietni od nas i dlatego są groźni. Sami mamy mało dzieci, a straszymy tymi, którzy mają ich więcej. I tak usprawiedliwiamy represje wobec nich.
Podobnie bywa na poziomie naszej mowy. Obarczamy odpowiedzialnością za przynależność. Nieważne, czy ktoś złamał prawo. Ważne, że należy do grona znajomych tych, którzy je łamią. To już jest podstawa do oskarżeń i napiętnowania. Mowa nienawiści doskonale się sprawdza w odczłowieczaniu tych, na których tym łatwiej zrzuci się potem zbiorową odpowiedzialność.
Sprawiedliwość czy zemsta
Z jednej strony odpowiedzialność zbiorowa znajduje pole do popisu, gdy jesteśmy podzieleni na wrogie plemiona. A z drugiej: przyczynia się, i to walnie, do pogłębiania takich podziałów.
Jak już wspomniałem, bierze się ona z frustracji. Ktoś kto się do niej ucieka czuje się bezradny lub chce się przypodobać takim, którzy nie widzą innej drogi zabezpieczenia się. Bywa też sposobem na zaspokojenie chęci zemsty. Co bardzo wyraźnie pokazuje różnicę między zemstą a szukaniem sprawiedliwości.
Nieraz w czasie działań wojennych giną bezbronni cywile. Potrafimy nawet wyliczyć, jak zmienia się procent takich ofiar w zależności od pułapu, z którego się bombardujemy podczas nalotów dywanowych. Czy to znaczy, że zawsze mamy wtedy do czynienia z odpowiedzialnością zbiorową? Odpowiadając na to pytanie, trzeba chyba przypatrzeć się, na ile zemsta popycha nas do godzenia się na takie ofiary.
W Biblii słyszymy głosy tych, którzy użalają się, że potomstwo jest karane za grzechy rodziców. Ale czy chodzi rzeczywiście o karę? A może jednak „tylko” o konsekwencje. Bo te często dziedziczymy. Można ponosić różne konsekwencje bez bycia odpowiedzialnym za ich powstanie. I to jest bardzo trudna sztuka: nie oskarżać siebie za nieswoje winy, choć cierpi się z powodu tych win.
Nieraz sami siebie obciążamy zbiorową odpowiedzialnością za grzechy tych, którzy przed nami nie stanęli na wysokości zadania.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.