Politycy zawsze kłamali. Królowie elekcyjni nie dotrzymywali paktów zawartych z bracią szlachecką. Przez wieki domagano się zakładników i zastawów. Obietnice wyborcze brano w nawias, ale ukrywano to i twierdzono, że jednak był szczery zamiar ich dotrzymania. Przyłapanie na kłamstwie czyniło dyshonor, dyskwalifikowało męża stanu. Przestawano ufać takiemu politykowi, dyplomacie, kupcowi, przedsiębiorcy…
Teraz kłamstwa stają się czymś normalnym i nikt specjalnie się z nich nie tłumaczy. Twierdzi się, że muszą być. Wyborcy wiedzą, że ich kandydat nie wygra wyborów, jeśli trochę nie nakłamie. Lecz taka akceptacja degraduje debatę publiczną. Swoim kandydatom wybaczamy dezinformację, a ich kontrkandydatom wypominamy ją jako mijanie się z prawdą. Ale generalnie nie pociągamy do odpowiedzialności. Metoda „kłam, kłam, kłam, a coś z tego pozostanie” staje się powszechnie dopuszczalna. Wierzymy w jej skuteczność na tyle, że wręcz oczekujemy od naszego kandydata, że będzie ją stosował, skoro ma być skuteczny. Kłamstwo staje się cnotą polityczną.
To nie może być prawda
Jest jednak jeszcze gorzej. Coraz częściej wręcz pragniemy, by pretendent do tronu nie dotrzymał obietnic wyborczych. Zrozumiałym jest, że jego przeciwnicy obawiają się ich dotrzymania, bo według nich są to plany szkodliwe. Ale okazuje się (i jest to warte podkreślenia), że również zwolennicy właśnie dlatego go poparli, ponieważ spodziewali się, że obietnice te nie zostaną dotrzymane. Były tak szalone, że według nich powinny tylko pełnić rolę elementu kampanii, a nie być realnym planem. Bo gdyby tak nie było, to by za nimi nie głosowali. I to jest jakoś straszne. Głosujemy na kogoś, kto roztacza wizje nieakceptowalne, bo wierzymy, że to tylko taka gra i on naprawdę tego nie chce. A potem, gdy już dojdzie do zbrodni i tragedii, to twierdzimy, żeśmy o niczym nie wiedzieli… Jak ci, co popierali Hitlera.
Takie paradoksalne preferencje wyborcze są możliwe chyba dlatego, że uważamy, iż prawie każdy człowiek jest racjonalny. I da się z nim dogadać. On tylko tak blefuje, by wytargować jak najwięcej, ale nie chce totalnej anihilacji przeciwników. Historia pokazała, że to nie zawsze jest prawda. Bywali politycy tak opętani ideologią, że doprowadzili do zagłady. A my ciągle chcemy wierzyć, że aby coś zmienić na naszą korzyść powinniśmy powierzyć stery tym, którzy potrafią solidnie nastraszyć i wymusić.
Bywają też politycy, ci z tylnego rzędu, którzy popierali danego kandydata, jego kłamstwa i groźby, licząc, że potem go zmitygują. I on znormalnieje. Ale znowu: historia pokazuje, że jak już ów wybraniec dorwie się do władzy, to odsuwa od niej swoich mocodawców (lub wręcz ich likwiduje) i nie mają już nic do powiedzenia. Tak bywa, ponieważ socjopaci wolą się otaczać wiernymi miernotami. A w każdym razie może i sprawnymi technokratami, lecz bez własnego zdania.
Tak być musi?
Dziwne czasy nastały. Boimy się, że polityk nie kłamie i ma zamiar dotrzymać tego, co naobiecywał. Boją się tego nawet ci, którzy bronili tych obietnic, bo uważali, że to konieczna droga do zwycięstwa wyborczego. Pretendent do władzy jest bardziej akceptowalny jako ten, który nie dotrzymuje obietnic. Bo gdyby miał dotrzymać swoich gróźb, to byłby nieakceptowalny. Zatem skoro już go przyłapano sporo razy na kłamstwie to lepiej, bo to znaczy, że i teraz pewnie kłamie.
Już nie tylko politolodzy, lecz także zwykli wyborcy widzą, że jakiś kandydat od lat opowiada bzdury i powtarza kłamstwa, bo tak musi, gdyż na tym buduje swój kapitał polityczny. Widzą to i nie dziwią się. Uznają, że tak być musi i głosują na niego.
Kiedyś nie głosowaliśmy na kogoś, bo kłamał. Teraz głosujemy na kogoś, bo kłamie. Ta zmiana powinna nas chyba niepokoić. Oczywiście każdy z nas powie, że to jego nie dotyczy. Ale jak już spytamy o społeczeństwo, to przyznamy, że tak jest. Coraz częściej kłamanie nie wyklucza z debaty, lecz czyni kłamcę pełnoprawnym i sprawnym uczestnikiem dyskusji.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.