O szacunek dla małżeństwa naturalnego

Musimy zastanowić się, co jako Kościół mamy do zaproponowania młodym katolikom kulturowym. Skoro nie przystępują do Eucharystii, to jaki sens ma sakrament małżeństwa?

Czas Bożego Narodzenia to także okazja do refleksji o rodzinie. Słyszy się wokół, że mamy kryzys instytucji małżeństwa. Coraz więcej młodych nie formalizuje swojego życia razem. Nie tylko nie zawierają sakramentalnego małżeństwa, ale nawet unikają cywilnego. Wymienia się wiele przyczyn takiego stanu rzeczy.

Rzadko niestety bijemy się wtedy w piersi jako Kościół. A przecież to księża przez całe dekady „zohydzali” śluby cywilne. Były one traktowane jak zło konieczne. Za Komuny katolicy musieli iść do ratusza, ale liczył się jako ślub tylko ten zawierany przed ołtarzem. Tak wychowaliśmy całe pokolenia. Dlatego teraz nie powinniśmy się dziwić, że ludzie mają za nic „ten cywilny kontrakt”, albo mówiąc dosadniej „kartę rowerową”.

Oczywiście prawdą jest, że według prawa kościelnego ochrzczony zawiera „prawdziwe” małżeństwo poprzez ślub kościelny. Ewentualny cywilny jest dla niego tylko wypełnieniem wymagań państwowych. Ale prawdą też jest to, że prawo kanoniczne traktuje ślub państwowy zawierany przez nieochrzczonych jak zawarcie małżeństwa naturalnego. Czyli jak najbardziej ważnego. Do tego stopnia, że dla nieochrzczonych jest ono w opinii Kościoła nierozerwalne. Oznacza to, że nie daje się zgody nieochrzczonym na ślub kościelny (tzw. mieszany), gdy są po rozwodzie. Bo ten ich cywilny związek, jako małżeństwo naturalne, jest według Kościoła nierozerwalny. Tak samo, jak sakramentalny związek dla ochrzczonych.

Tak jest według prawa. Ale niewielu o tym wie. To „niewielu” świadczy o tym, jak wychowaliśmy „wielu”. Na pewno nie do szacunku dla małżeństwa naturalnego. A wręcz w pewnej opozycji do niego, czy nawet patrząc na nie jako na zło konieczne.

Inną perspektywę przyjmują np. luteranie, którzy po prostu błogosławią małżeństwa naturalne (zawierane według praw danego społeczeństwa), a nie udzielają osobnego ślubu. W konsekwencji nie wnikają w rozwody, bo to jest kwestia danego społeczeństwa, a nie Kościoła.

Potrzeba reformy

Nie chcę powiedzieć, że najważniejszą przyczyną życia bez ślubu cywilnego jest nauczanie Kościoła. Ale oprócz bicia się w piersi potrzeba reformy podejścia do sytuacji, która jest dziś na tyle trudna, że wydaje się bez wyjścia. Mianowicie w materii ślubu wymagamy od ochrzczonych jako niemowlęta, by brali na siebie takie konsekwencje, jakby decyzja o chrzcie była ich decyzją i to podjętą w sposób wolny, przemyślany i świadomy konsekwencji.

Próbujemy to „naprawić” poprzez opóźnione bierzmowanie, które ma być okazją do dojrzałej i osobistej decyzji. Czyli w tym zakresie niejako „dopełnieniem” chrztu. Jest to na tyle ryzykowne stwierdzenie, że nie znajduje odzwierciedlenia w wymaganiach do ślubu. Chodzi mi tu o praktyczne przeżywanie tego przez ludzi. Bo w praktyce mamy do czynienia z całą rzeszą młodych ludzi, którzy zostali ochrzczeni w dzieciństwie, lecz teraz są tylko kulturowymi katolikami. Słyszą ze strony Kościoła, że apostazja jest zła, a życie tylko ze ślubem cywilnym jest grzechem (i to wpisywanym do kartoteki parafialnej). Z drugiej strony do ślubu kościelnego też się ich zniechęca przez podkręcanie wymagań. (Co samo w sobie jest zapewne słuszne, zważywszy na coraz większą liczbę rozpadających się związków sakramentalnych).

Jest to w pewnym sensie sytuacja bez wyjścia. Bo radykalne wyjścia (jak głębokie powtórne przejście przez chrzest albo apostazja) statystycznie rzecz biorąc są zjawiskiem marginalnym. I nie wpływają znacząco na tendencje społeczne. Musimy więc zastanowić się, co jako Kościół mamy do zaproponowania młodym katolikom kulturowym. Czy mają sobie dać spokój i odejść od sakramentów? Skoro nie przystępują do Eucharystii, to jaki sens ma sakrament małżeństwa? Czy wtedy powinniśmy zachęcać ich przynajmniej do ślubu cywilnego (choć formalnie są ochrzczeni)?

Sakramenty dla wierzących?

To wymagałoby zmiany nauczania. Na przykład oznaczałoby, iż rysowalibyśmy taką perspektywę: na razie żyjcie tylko ze ślubem cywilnym, a jak się nawrócicie i przeżyjecie świadomie swój chrzest, to wtedy weźcie ślub sakramentalny. Ale w świetle obecnego nauczania byłoby to zachęcaniem do życia w grzechu. A mówiąc poważniej, w praktyce społecznej trudno wyznaczyć moment weryfikacji tego, czy ktoś się nawrócił i teraz już może przystępować do sakramentów, a więc i do ślubu w kościele.

Choć nie jest to niemożliwe. Może nastąpić w konfesjonale.

Oczywiście tego typu podejście spotka się ze sprzeciwem. Będziemy się np. obawiali, że wiele małżeństw sakramentalnych trzeba by uznać za niezawarte, bo próbowali je zawrzeć ludzie tylko „niby” ochrzczeni (bo rodzice nie mieli szczerej intencji) lub ze „chrztem niedopełnionym”. Wiem, że to brzmi strasznie (i zarazem strasznie niepoprawnie). Ale po części sami się wpakowaliśmy w taką sytuację.

W konsekwencji mamy ludzi, którym nie zależy na ślubie. Żadnym. Ani cywilnym, ani sakramentalnym. Choć chcą tworzyć rodzinę, jak najbardziej naturalną. Naturalną dla nich.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.