Niższa i wyższa półka

Można powiedzieć, że odpowiedzią Chrystusa na ludzką trwogę nie zawsze jest spełnienie prośby. Nieraz przenosi całą sprawę na wyższą półkę.

Polscy piłkarze na mistrzostwach świata wyszli z grupy, ale w tak fatalnym stylu, że mieliśmy poczucie klęski, a w każdym razie dużego wstydu. Natomiast po odpadnięciu z turnieju poczuliśmy się dużo lepiej, bo Nasi zagrali jak drużyna z zupełnie innej (wyższej) półki.

Meczom, zwłaszcza reprezentacji, towarzyszą spore emocje, a na pewno dużo trwogi. Kibice uciekają się do różnych zaklęć, wezwań, rytuałów, a nawet do Boga. Nie na darmo mówi się, że sport to religia, a już piłka nożna to religia narodowa. Zresztą nie tylko u nas. Ma ona swoich wiernych i bardzo ofiarnych wyznawców. Ma też tylko okazjonalnych. Nie brakuje teologów zawodowych i amatorów. Sporo tam jest o cudach, o boskiej ręce. O zaklinaniu rzeczywistości. Co rozsądniejsi śmieją się z takiej religijności, spoglądając na nią z pewnym poczuciem wyższości, ale gdy już dochodzi do przełomowych momentów i oni nerwowo zaciskają kciuki. Kochamy te silne emocje i potem jakoś tęsknimy za nimi, choć na zimno oceniamy je dość lekceważąco.

Strach

Podobnie jest z religijnością o mianowniku „Jak trwoga, to do Boga”. Kojarzy się z czymś płytkim, emocjonalnym, plebejskim, mało szlachetnym. Nawet widzimy w niej pogański pierwiastek w chrześcijaństwie, czyli pewną obcą Ewangelii narośl. A jednak nie możemy jej odmówić racji bytu. Istnieje i ciągle ma się nieźle. Pobudza się ją strachem i dlatego tolerujemy straszenie w Kościele. To przyciąga masy. Nawet św. Ignacy Loyola pisał, że jak się nie da inaczej, to trzeba przekonywać strachem. Choć przyznawał, że to gorsza droga. I rzeczywiście trudno nam sobie wyobrazić nasz polski Kościół bez tej obawy przed nieszczęściami, śmiercią i potępieniem.

Z drugiej jednak strony trudno potępiać ludzi za owo uciekanie się do Boga, gdy dopadnie ich trwoga. Nie będziemy przecież wyśmiewali czuwających i „klepiących” różańce, gdy toczy się gdzieś walka o życie ich bliskich. Lub gdy bieda tak ich przycisnęła, że nie widzą gdzie indziej nadziei.

Nawet Panu Jezusowi uświadomiła to cudzoziemka, gdy jej powiedział: «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom», a ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (por. Mt 15,26-28 lub Mk 7,27-30) Jeszcze wyraźniej widać reakcję Jezusa na taką („niższą”) religijność, gdy czytamy: „A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: «Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie». Powiedział do Niego urzędnik królewski: «Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko». Rzekł do niego Jezus: «Idź, syn twój żyje».” (J 4,46-50) Wobec umierania dziecka Jezus jakby zmienia zdanie.

Pokój

A jednak Chrystus nie poddaje się tak zupełnie tej mentalności. Gdy zatrwożona Marta prosi o pomoc przy kuchni, On chwali zasłuchaną Marię. Można powiedzieć, że jego odpowiedzią na ludzką trwogę nie zawsze jest spełnienie prośby. Nieraz przenosi całą sprawę na wyższą półkę. I wtedy już nie chodzi o wygraną reprezentacji, a bardziej o styl gry. O to, jak się ona zaprezentowała.

Ciekawym przykładem jest Eliasz. Przeżył wielką trwogę ścigany przez królową Izabel. Był tak sterroryzowany, że nawet wybuchnął pretensją wobec Boga, przekonany, że zmarł syn wdowy, która go ugościła. Widział też, ilu ludzi strasznie cierpi z powodu suszy, którą on sprowadził na rozkaz Pana. Został sam, bo innych proroków zabito, a lud bał się okazywać mu sympatię. Przeciw sobie miał setki proroków Baala i ich opiekunkę, żonę króla. W końcu doszło do swoistego meczu (trybuny były pełne ludu). Walczono na ogień z nieba. Eliasz wygrał i tryumfujący lud pomógł mu wyłapać i zamordować wszystkich konkurentów.

Jego trwoga została wysłuchana. A jednak chciał umrzeć. Zwinął się w pozycję embrionalną i zasnął, bo już nie chciał się obudzić. Anioł go budził, ale on dalej zasypiał. W końcu anioł kazał mu iść przez czterdzieści dni na Horeb. Tam prorok rozpoznał Boga nie w ogniu (który przedtem spalił jego ofiarę), nie w trzęsieniu ziemi, ale w wietrzyku. Bóg go już nie posyłał do walki, ale kazał mu namaścić następcę.

Eliasz był już zmęczony zabijaniem, choć zaspokoiło ono jego trwogę. Bóg wezwał go na wyższą półkę. Już nie musiał być Martą. Otrzymał pokój Marii.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.