Jak myli się ułaskawienie z uniewinnieniem, to robi się awantura na cały kraj. I wcale to nie dziwi, bo to są dwa różne pojęcia. Ten, który może ułaskawić, wcale nie musi mieć zdolności do uniewinnienia. Tak zresztą najczęściej jest zapisane w prawie, tam gdzie mamy ustrój oparty na trójpodziale władz. Zasadniczo tylko monarcha absolutny może być ustawodawcą, wykonawcą i sędzią jednocześnie. Na ogół to sąd określa kogoś jako niewinnego. Albo lepiej powiedzieć: jako kogoś, kto ma uchodzić za niewinnego.
Również w naszym rozumieniu zbawienia niebagatelną rolę odgrywa rozróżnienie między ułaskawieniem a uniewinnieniem. Czy Chrystus bierze na siebie tylko nasze kary, czy również winy? A jeżeli bierze winy, czy to oznacza, że przestają nam ciążyć ewentualne kary?
Sąd może nas uniewinnić i zapisać to w wyroku. Na papierze jestem niewinny, ale w moim sumieniu wiem, że zawiniłem. Nie udowodniono mi winy, lecz ja wiem, co zrobiłem. Traktuje się mnie jako niewinnego, ale ja sam siebie nie muszę tak pojmować. Jak to wygląda po chrzcie lub spowiedzi, gdy darowano mi winy? Mówimy, że Bóg zapomina wszystko. Lecz ja nie zapominam. Konsekwencje bywają bardzo wyraźne. Krzywda domaga się reparacji. Niezależnie od tego, czy darowano mi również karę (a więc ułaskawiono mnie).
To nic nie zmienia
Mówimy nieraz, że trzeba jeszcze wybaczyć samemu sobie. Pojednać się z sobą samym. I wydaje mi się, że kluczowym słowem jest „pojednanie”. To ono dopiero przynosi uwolnienie. Można zadekretować ułaskawienie i wypuścić kogoś z więzienia, ale bez pojednania to niczego tak naprawdę nie zmienia. Dalej ten ktoś jest winny w oczach tych, z którymi się nie pojednał (i nawet nie szukał pojednania). Grzech dalej jest nieodpuszczony, bo „którym odpuścicie, będą odpuszczone, a którym nie odpuścicie, to nie będą odpuszczone”.
Przypomina mi się sławna scena pokuty z filmu „Misja” (Jaffé, 1986). Rodrigo, który polował na Indian, by ich sprzedać na targu niewolników, nawraca się i wyrusza do jednej z redukcji jezuickich. Musi się wdrapać nad wodospady. Jest to nie lada wyzwanie, ale on dodatkowo jako pokutę obciąża się siecią ze swoją zbroją i mieczem. Wspinaczka jest mordercza. Po kolejnym groźnym spadaniu wraz z ciężarem, jeden z jezuitów odcina go od „kamienia pokutnego”, twierdząc, że już dość. Nie mógł już patrzeć na tę mordęgę. Drugi jednak twierdzi, że to Rodrigo sam zadecyduje, kiedy ma się skończyć owa pokuta. I rzeczywiście Rodrigo schodzi po swoją zbroję i dalej ciągnie ją za sobą.
Co najciekawsze, gdy już wdrapią się nad wodospady do krainy Guarani, to nie Rodrigo zakończy pokutną mordęgę. Dopadną go Indianie. Początkowo chcą zgładzić swojego prześladowcę. Lecz, kiedy zobaczyli go wśród swoich kapelanów i do tego ledwie żywego od pokutowania, sami uwolnili go od ciężaru. To oni wrzucili uzbrojenie do rzeki. I nastąpiła scena pojednania, pełna łez i uśmiechu. O pojednaniu zadecydowali skrzywdzeni. I to jest moment ułaskawienia (zakończenia kary), a także uniewinnienia, czyli uwolnienia od paraliżującego obciążenia winą. Bez pojednania ułaskawienie i uniewinnienie to tylko dokumenty.
A co, jeśli nie chce?
A co, jeśli ofiara nie chce pojednania? Albo jest poza zasięgiem, np. nie żyje? Ktoś może ją reprezentować. To oczywiście nie to samo, ale chyba za mało patrzymy na – powiedzmy – spowiednika jako na reprezentanta skrzywdzonych. To może być też ktoś z ich bliskich.
Gdy rozmawiamy z kimś udręczonym przez poczucie winy, to czy możemy „zastąpić” tych, których skrzywdził? To bardzo delikatna sytuacja. Ofiary mogą sobie tego nie życzyć. Choć częściej bywa, że pokrzywdzeni już nie mogą wyrazić swojej woli, za to inni – na tyle z nimi związani, że uważający się za ich przedstawicieli – w ich imieniu blokują pojednanie.
Widzimy, jak ważny jest dobór przedstawiciela. By z jednej strony nie szedł na skróty, a z drugiej, by jednak szedł, by towarzyszył. Nie mam zastępować pokutującego w jego decyzjach, a jednocześnie mam pomóc mu w szukaniu środowiska, w którym jest szansa na autentyczne pojednanie, np. z jakimiś innymi pokrzywdzonymi.
Wnioski są następujące. Po pierwsze, akt łaski jest niczym, gdy nie widać chęci pojednania. Po drugie, spowiednik nie powinien zastępować penitenta. Bo nie ma głębokiego uwolnienia bez pojednania. Nie zastąpi go choćby i tysiąc rozgrzeszeń.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.