Miara radości

Ktoś, kto już nie wymyśla nowych prezentów, kto nie daje „więcej” niż ostatnio, jest jakoś niedołężny. Więcej nie może. A jednak pamięta. I w pewnym sensie daje wszystko, co ma.

Gdy połowę z tego, co mam dam temu, kto nie ma nic będziemy mieli tyle samo. Ale ta równość wcale nie będzie taka równa. Bo on zyska, a ja stracę. Przynajmniej tak się wydaje na pierwszy, rachunkowy rzut oka. Radość Zacheusza, który oddaje ubogim połowę swego majątku świadczy jednak o istnieniu takiej radości, która może być większa niż zadowolenie tego, kto nie miał nic, a teraz ma coś. Oczywiście wartość tego „czegoś” jest relatywna. Dla jednego to mało (bo do niedawna miał dwa razy więcej). Dla innego dużo, bo właśnie jego stan posiadania powiększył się o 100 procent.

Politycy wiedzą, że liczy się nie tyle to, ile ludzie mają, ale raczej ile zyskują (lub tracą). Na tym buduje się poparcie. Ważna jest różnica. Kiedy wszyscy wokół mają mało, ale po równo, to sytuacja wcale nie wydaje się im dramatyczna. Ale gdy tylko zaczynają się ujawniać nierówności jedni czują się lepiej, a drudzy gorzej (albo inaczej: lepsi czy gorsi). Gdy im przybywa, nawet powolutku, mają się za bogaczy. Ale jeśli zyskali sporo i szybko, a potem tylko troszeczkę im ubyło, to jednak mają się za biedaków, za pokrzywdzonych. Nawet jeśli ubyło im na tyle mało, że w sumie mają dużo więcej niż na początku. Choć w sumie zyskali.

Dlatego politycy wiedzą, że raz danego nie wolno odbierać, jeśli chce się wygrać wybory.

Gdy nie ma nic

Takie bywają radości i troski. Mistrzowie duchowości, m.in. św. Franciszek z Asyżu, mówią o radości doskonałej. To chyba coś jeszcze więcej niż radość z podzielenia się połową z tego co się ma: majątku, jednej z dwóch sukien, płaszcza żołnierskiego… Franciszek miał prawo oczekiwać od wspólnoty ugoszczenia. Dachu nad głową w deszczową noc. Zastał zamkniętą bramę i nic nie dostał. W takiej sytuacji mówi o radości doskonałej. Gdy nie ma nic. Przychodzi na myśl uboga wdowa, która do skarbony wrzuciła dwa pieniążki, a nie połowę z tej sumy, czyli jeden. Kłaniają się, choć gorzko, Ananiasz i Safira, którzy padli martwi u stóp św. Piotra, bo tylko udawali, że oddali wszystko. Jest radość z oddania połowy i jest jeszcze inna (doskonalsza?) z oddania całości.

Czy rzeczywiście to jest radość doskonała? Jezus przestrzega przed jałmużną na pokaz. I wskazuje na dyskretną nagrodę. Zachęca też do ofiarności wobec tych, którzy nie mają się z czego odwdzięczyć. Wspomina o pożyczaniu bez nadziei na procent.

Jak zawsze

Jeśli oczekujemy radości świątecznej z okazji Bożego Narodzenia, to o jaką radość nam chodzi? Kiedy biegamy za prezentami lub je przygotowujemy, to czy spodziewamy się czegoś w zamian? A jeśli tak, to czego? Po co w ogóle te prezenty?

Ma być radośnie. A wiemy, że bywa żałośnie. Dlaczego? W odpowiedzi słyszymy: bo nuda, bo przewidywalne, bo jak zawsze. Jednak warto zauważyć, iż owa przewidywalność bywa słodka. Owo „zawsze to samo” od babci może rozrzewnić serce już na samą myśl o świętach. I warto uchwycić tę emocję. Ona jest wymowna. Ktoś, kto już nie wymyśla nowych prezentów, kto nie daje „więcej” niż ostatnio, jest jakoś niedołężny. Nie tylko ma swoje ograniczenia, ale już jakoś doszedł do swoich granic. Więcej nie może. Już nie ma nic w zapasie. A jednak pamięta. I w pewnym sensie daje wszystko, co ma. Choć w zasadzie nic już nie ma. Już nic nowego nie wymyśli. Czy zatem daje za mało?

Co powinienem dostać, by poczuć się cennym w czyichś oczach? Chodzi o prezent na moją miarę, czy na jego wymiar? 

„A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,4)

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.