Coraz częściej chcemy pomagać rozpowszechniając informacje. Nie tylko bierzemy udział w zbiórkach, ale i informujemy o nich. Dajemy zasięg różnym „dobrym” akcjom, lajkujemy, udostępniamy. Nie zawsze jesteśmy pewni, czy to nie jest jakieś naciąganie, ale uważamy, że lepiej zaryzykować i próbować pomóc, niż nie pomóc, skoro nie jesteśmy w stanie zbadać źródła.
Takie nastawienie niestety ociera się o hołdowanie zasadzie cel uświęca środki. W czasie wojny to bardzo nęcąca zasada. Też w sferze informacyjnej (dopiero po latach dowiadujemy się, jak w imię zwycięstwa oszukiwano nas podczas konfliktów). Panująca atmosfera wojny informacyjnej skłania nas do dawania wiary wieściom (a nawet bajkom), które zdają się służyć naszej stronie, a nie ufać tym, które oceniliśmy jako niekorzystne dla naszych. Co więcej, dzielimy się nawet newsami, które wydają się nam nieprawdopodobne, jeśli np. podważają wiarygodność przeciwników. Można powiedzieć, że porywa nas ogień walki medialnej.
Jedni skrytykują nas za taką postawę, twierdząc, że prawda jest najważniejsza. Nie wolno kłamać. Tak, tak. Nie, nie. Inni odpowiedzą, że na wojnie podstęp to jedno z narzędzi walki. Oszukiwanie służy zwycięstwu, więc demaskowanie dezinformacji może być nawet potraktowane jak zdrada. Do tego jeszcze dochodzi potrzeba mobilizacji – to wymaga pewnego przerysowania sytuacji.
Nie przesadzać z przesadą
Z tym przerysowywaniem jednak byłbym ostrożny, nawet gdy nie jest ono kłamstwem. Weźmy straszenie zagrożeniem. Przesadzając można demobilizować. Na przykład: teraz na naszej granicy pojawiają się zagubione kobiety z dziećmi. To okazja dla handlarzy ludźmi. Chcemy chronić te osoby przed zniewoleniem i dlatego nagłaśniamy zagrożenie. Ale w efekcie rośnie psychoza. Kobiety boją się, że uciekną od wojny, ale zostaną u nas porwane. To może skutkować opóźnieniem ewakuacji i śmiercią pod ostrzałem. Również kierowcy podwożący uchodźców mogą obawiać się, że zostaną wzięci za sutenerów.
Okazuje się jednak, że jak na razie nie odnotowano wzmożenia liczby przestępstw na tym tle. Dlatego, choć w pierwszym odruchu może udostępniliśmy newsy o takich sytuacjach, sądząc, że warto ludzi uwrażliwić na takie zagrożenie, powinniśmy zrewidować swoje zachowanie medialne. Komu dziś zależy na tworzeniu atmosfery strachu? Pewnie nie nam. A jednak możemy być użyci do jej szerzenia.
Zagrożenie handlem ludźmi istniało zawsze. Ale to nie działa tak, że jakieś osiłki wciągają biedne kobiety do busów. To zbyt ryzykowne. Raczej jakaś miła pani proponuje podwiezienie (za granicę) i nocleg. I początkowo wszystko jest dobrze. U uchodźców rośnie dług wdzięczności, ale i stopniowe uzależnienie. Do tego dochodzi straszenie zbyt ciężką (inną) pracą i wypominanie kosztów utrzymania. A zwłaszcza: odcinanie od wszelkich kontaktów. Dopiero wtedy dochodzi do sutenerstwa lub „indywidualnego” wykorzystania seksualnego.
Zamiast rozpowszechniać niestworzone historie zadbajmy o to, by znani nam uchodźcy mieli z nami kontakt (dzwońmy do nich) i pomagajmy im sprawdzać docelowe adresy.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.