Słowo „referendum” w kontekście aborcji wywołuje skrajne reakcje. Skrajne też dlatego, że to właśnie skraje sceny politycznej nie chcą go zaakceptować. I lewica i prawica odżegnują się od rozwiązania referendalnego. Zapewne wiedzą, że nie mają za sobą większości społeczeństwa i obawiają się przegranej.
Niech zostanie jak jest
Ale mają też inne powody. Zazwyczaj demokracja – wyrażająca wolę większości – jest dość zachowawcza. Właśnie nie tyle konserwatywna, co zachowawcza. Ludzie wolą, żeby było tak, jak jest. Może nie jest najlepiej, ale wiemy na czym stoimy. Szwajcaria, która wręcz opiera się na systemie referendalnym czyli demokracji bezpośredniej, jest krajem jak na standardy europejskie konserwatywnym. To raczej oświecone monarchie wprowadzały zmiany rewolucyjne, również wtedy, gdy przybierały formę dyktatury proletariatu. Despota jest bardziej rewolucyjny niż demokracja (ta realna, a nie fikcyjna).
Również u nas tzw. czarne marsze były protestem przeciw zmianom jakie wprowadził trybunał. To było głosowanie nogami na „nie” – czyli przeciw naruszeniu kompromisu. Potem oczywiście – wobec masowości tego ruchu – dołączono też inne hasła. Ale to było już wtórne.
Tak więc zazwyczaj jest, że w referendach większość albo nie bierze udziału, albo głosuje na nie (są oczywiście wyjątki). Masy są nieufne wobec zmian. Nawet wybory parlamentarne, jak się okazało, bywają protestem wobec wprowadzonych reform czy „deform”. Dlatego progresywne elity rzadko uciekają się do referendum.
[Papież Franciszek wie jednak, że zbyt szybkie, rewolucyjne zmiany mają małe szanse na trwałość. Ludzie powinni oswoić się z nowymi możliwościami. Powinni mieć czas na dojrzewanie do „referendum”. Zatem to nie jest szybkie rozwiązanie.]
Zacznijmy od podstawy
Jeśli chodzi o wojnę wokół aborcji, to dochodzi jeszcze jakaś, już chyba strukturalna, niemożność uzgodnienia stanowisk. Zarzuciliśmy już sobie nawzajem tyle bzdur, że to, co za chwilę zaproponuję, wydaje się absolutnie nierealne. Otóż: na wstępie dyskusji politycznej szukającej rozwiązań prawnych dla całego społeczeństwa musimy powiedzieć sobie jasno, iż prawie wszyscy obywatele stoją na jednym – takim samym – stanowisku. Jakim? Że nie wolno zabijać żywego człowieka. Życie ludzkie podlega ochronie prawnej. Wszyscy chcemy je chronić.
I to jest podstawa debaty społecznej. Dopóki będziemy oskarżać się wzajemnie o to, że jedni pragną zabijać dzieci nienarodzone, a drudzy chcą śmierci kobiet w ciąży, to nie uwolnimy się od absurdów wojny kulturowej. Fundamentem, i to wspólnym fundamentem, jest pragnienie życia i miłość do człowieka. Warto wzmacniać tę platformę spotkania codzienną wspólną troską o żyjących.
Określić ramy
Natomiast różnimy się w określaniu ram ludzkiego życia, w tym, kiedy ono się zaczyna i kiedy się kończy. Formuła propagowana przez Jana Pawła II „od poczęcia do naturalnej śmierci” nie przekonuje wielu. Mamy do czynienia z innymi, alternatywnymi określeniami.
Jeśli chodzi o wychwycenie momentu zgonu, to sensowność przeszczepów i ograniczona dostępność maszyn podtrzymujących funkcje życiowe sprawiły, że jednak większość społeczeństwa akceptuje wytyczne specjalistów. Więcej problemów stwarzają sytuacje terminalne i pragnienie skrócenia cierpienia ukochanym. Jednakże w zasadzie wszyscy uznają, że chodzi tu o człowieka. Nawet wtedy, gdy mamy do czynienia z eutanazją prenatalną. Natomiast określenie początku człowieka to obszar ogromnych różnic. Nie mam tu miejsca na przedstawienie panoramy tych poglądów oraz ich uzasadnień. Chciałbym więc jedynie przekonywać, że – jak się wydaje – obecnie nie jesteśmy w stanie wypracować konsensusu. I to nie tylko co do owego momentu, ale nawet co do tego, czy to jest moment czy raczej proces.
Nie zwalnia nas to jednak od odpowiedzialności za ustalenie formuły, na której powinna opierać się ochrona prawna. Każdy, pozostając przy swoich przekonaniach co do rzeczywistych ram ludzkiego życia, powinien dążyć do wypracowania kompromisu społecznego, będącego podstawą do realizacji przez państwo ochrony życia ludzkiego.
Obecne zapisy prawa, jak wiemy, podlegają różnym interpretacjom. Przykładem niech będzie zapis konstytucyjny: „Obywatelstwo polskie nabywa się przez urodzenie z rodziców będących obywatelami polskimi” (art. 34,1). Wiem, że chodzi tu o to, że o obywatelstwie decyduje obywatelstwo rodziców, a nie terytorium, na którym ktoś się urodził. Ale ktoś mógłby przecież upierać się, że zatem ochronie prawnej podlegamy dopiero po urodzeniu. Jest też oczywiście art. 38: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Ale nie rozstrzyga on, od kiedy mamy do czynienia z człowiekiem.
Tak lub nie
Politycy mówią o konieczności zmian prawnych – w jedną czy drugą stronę. Skrajni nie chcą referendum, centrowi do niego nawołują. Przekonanie, że może być tak jak było, słabnie – okazuje się, że bez mocnych podstaw prawnych zbyt łatwo wszystko wywracać do góry nogami. Chyba czeka nas trudna praca opracowania pytań referendalnych, na które trzeba będzie odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Ciekawe, czy przynajmniej co do pytań będzie jakiś konsensus społeczny?
Mam nadzieję, że komisja etyki KEP nie tylko będzie przypominała koncepcję Jana Pawła II, ale też uzasadni, dlaczego katolik powinien głosować skutecznie. To znaczy: na kompromis, który jest bliski jego przekonaniom, a jednocześnie możliwy.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.