Dzięki pracom synodalnym postulat powrotu z katechezą „na salki” nabrał w przestrzeni publicznej Kościoła dość powszechnego wymiaru. A jeszcze całkiem niedawno duchowni za takie wypowiedzi w polskich mediach trafiali na „zsyłkę”. Teraz jednak ten postulat (też ze strony kleru) znajduje swoje miejsce w syntezach synodalnych. Co prawda bywa, że ukrywanych.
Oczywiście byli politycy, którzy na fali żądań oddzielenia państwa od Kościoła domagali się całkowitego usunięcia religii ze szkół. Ale oddolne głosy katolików wydają się bardziej wyważone. Szanując rozdział tronu od ołtarza, a więc świeckość państwa i jego instytucji, jednocześnie widzą oni konieczność nauczania młodych Polek i Polaków o religii, która jest częścią dziedzictwa kulturowego wierzących i niewierzących.
Ludzie o takich dość wyważonych poglądach dostrzegają jednak również konieczność przywrócenia katechezy przy parafiach. To, że została ona wyprowadzona z salek uważają za błąd, który przyczynił się do radykalnego spadku liczby praktykujących młodych ludzi. Katecheza w szkole jest traktowana przez dzieci i młodzież jak jeden z przedmiotów szkolnych i porzucana jak matematyka, chemia czy historia. Koniec szkoły jest końcem religii.
W postulatach synodalnych słyszymy np. o tym, by jedną godzinę religii zostawić w szkole, a drugą przenieść do parafii. Warto się chyba zastanowić, jakby to miało wyglądać.
Nie tylko finanse
Dotychczasowe ostre reakcje hierarchii na oddolne głosy kwestionujące zasadność decyzji o wprowadzeniu religii do szkół rodziły podejrzenie, że chodzi o pieniądze. Pensje dla katechetów (świeckich i duchownych) to poważny zastrzyk finansowy dla „krwioobiegu” kościelnego. Pozostawienie tylko jednej godziny to zmniejszenie tego zastrzyku o połowę. Bo trudno sobie wyobrazić, by państwo zdecydowało się na finansowanie konfesyjnej formacji przy kościołach.
Do tego przez ponad ćwierć wieku zmieniły się warunki lokalowe. Części salek nie wybudowano, a inne wynajęto, co też wiąże się z finansami. Bogatsi rodzice, płacący za prywatną edukację, być może będą chcieli płacić również za prywatne katechizowanie. Biedniejsi chyba nie. Stąd prywatne szkoły katolickie będą chciały jednak mieć uprawnienia do „całego” kształcenia religijnego (dwie godziny). Czy parafie oddadzą im tę godzinę?
A może pojawią się możliwości eksternistycznego katechizowania? Zwłaszcza tam, gdzie rodzice będą niezadowoleni z katechety indoktrynującego zamiast katechizującego. Różne ruchy też mogą proponować swoją ofertę wychowawczo-katechetyczną. Powraca pytanie, kto za to będzie płacił. Ale też, kto będzie to weryfikował. Czy np. młodzież nieznosząca swojego katechety będzie mogła wybrać jakąś inną drogę przygotowania do bierzmowania?
Wygoda rodziców dowożących pociechy na zajęcia nie jest bez znaczenia. Dzieci nie są tak samodzielne jak kiedyś. Młodzież dojeżdżająca do szkół średnich ze wsi może nie mieć kiedy pójść na jedną godzinę do salki. To pewnie jednak da się rozwiązać.
Ale jest jeszcze jedna przeszkoda. Chodzi o to, by ta godzina na salkach nie wyglądała tak, jak te w szkole. By pokolenia katechetów wyrosłe na nauczaniu szkolnym potrafiły przestawić się na budowanie wspólnoty, na wspólne kroczenie z Chrystusem. Bez tego nie będzie żadnego przełomu, nie naprawimy szkód, młodzież nie wróci…
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.