Już, a nie jeszcze nie

Gdyby to była słuszna koncepcja, to chyba arcykapłani by się jej nie bali. Ona nie zagrażała ich władzy. A zatem czego tak bardzo się obawiali?

Starsi ludu i arcykapłani zdenerwowali się, gdy dowiedzieli się od żołnierzy, co się stało przy grobie, do jakich spotkań doszło i jak niewiasty usłyszały „Wy się nie bójcie!”. Czego tak bardzo się przestraszyli, skoro posunęli się aż do przekupstwa? Do tego jeszcze przestrzeń publiczną zaśmiecili fałszywymi wiadomościami. Jakiego zmartwychwstania aż tak się bali? Być może chodziło o coś więcej, niż tylko o „zwykłą” wiarę w zmartwychwstanie, która była znana ówczesnym Żydom. Wiemy przecież, że święty Paweł bronił się przed prześladowaniem argumentując, że jest atakowany jako faryzeusz wierzący w zmartwychwstanie. Nie jako chrześcijanin.

Osłoda cierpień

Zatem jakiego zmartwychwstania obawiali się arcykapłani I jakie zmartwychwstanie groziło ich władzy? Prawdopodobnie nie chodziło o postawę: ponieważ po śmierci będzie wszystko inaczej, to teraz warto wytrzymać ucisk i nie buntować się, by zasłużyć sobie na wejście do owego królestwa, już po tamtej stronie śmierci. Takie podejście władza zazwyczaj lubi, bo skłania ono poddanych do posłuszeństwa. Jest ono też jakoś bliskie koncepcji platońskiej mówiącej o śmierci jako o momencie uwolnienia duszy z klatki ciała. Spodziewane wyzwolenie pomaga zapomnieć o cierpieniach niewoli. Nadzieja na to co będzie po śmierci osładza egzystencję na tym łez padole. Tak rozumiane zmartwychwstanie byłoby opium dla ludu, jak twierdził klasyk.

Tak, takiego wyobrażenia o zmartwychwstaniu władza zazwyczaj się nie obawia. Protestują najwyżej ci, którzy dopiero pretendują do rządzenia i dlatego domagają się, by nie stępiać zapału rewolucyjnego mrzonkami o lepszym świecie w zaświatach. Czyli: chcą po głowach buntowników dojść do władzy. Potem, gdy już rewolucja zwycięży, rewolucjoniści już nie są tak bardzo pożądani. Zatem i nadzieja na lepsze jutro po śmierci nie jest już tak bardzo niewygodna.

Ludzie z szansą

Rozumienie zmartwychwstania przekłada się nie tylko na indywidualną pobożność. Kształtuje również wyobrażenie o wspólnocie kościelnej. Według bezpiecznych dla władzy poglądów Kościół to nie jest tak naprawdę wspólnota zbawionych, ale zgromadzenie tych, którzy mają dopiero szansę na zbawienie. Oni się tylko przygotowują do tego, by po śmierci zdobyć zbawienie wieczne. To znaczy: nie jesteśmy jeszcze we wspólnocie z Chrystusem. Nie idziemy razem z Nim, naśladując Go. Akcent kładzie się na to, że dopiero do Niego idziemy. Zbliżamy się do nieba.

W takiej optyce zmartwychwstanie dopiero będzie. Jeszcze go nie ma. Jeszcze nas nie dotyczy. Dopiero nas dotknie po wydaniu ostatniego tchnienia. Rozumiemy je zatem jako swoisty moment zamknięcia możliwości zbawienia. Zakończenia tego „okienka czasowego”, kiedy można zasłużyć na zbawienie lub nie. Po tak rozumianym zmartwychwstaniu nie mamy już możliwości wyboru.

Gdyby to była słuszna koncepcja, to chyba arcykapłani by się jej nie bali. Ona nie zagrażała ich władzy. A zatem czego tak bardzo się obawiali, że postanowili być nieuczciwi, dobrze wiedząc, że grzeszą?

Inaczej, nie później

Jezusowe stwierdzenie, że „nie jest stąd” (czyli: nie z tego świata) raczej nie dotyczy czasu. Nie chodzi o to, że nie teraz, a dopiero potem. Raczej o inną, niż światowa, logikę. To tak jak z pokojem dawanym inaczej, niż daje świat. Ale to „inaczej” nie znaczy, że „później”.

Kiedy słyszymy o innym świecie myślimy o świecie po śmierci. A Jezus spotyka się po zmartwychwstaniu w „tu i teraz” uczennic i uczniów. I przemienia ich teraźniejszość. Czyni ich wolnymi i odważnymi. 

I tak przemienionych boją się arcykapłani. Dlatego rozpuszczają fałszywe pogłoski, by odebrać nadzieję na możliwość takich spotkań.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.