Słuchając o Judaszowym rozczarowaniu nie sposób w tych Wielkich dniach przedwielkanocnych nie zastanowić się nad Judaszowym spojrzeniem. Pewnie przekombinował, spodziewając się, że Jezus wezwie zastępy anielskie do walki z tymi, którzy przyszli Go pojmać. Dlatego zaprowadził tam kohortę – by sprowokować wojnę. A właściwie, by sprowokować Jezusa do walki i zwycięstwa. I rozczarował się, bo Jezus kazał schować miecz.
Obecnie mamy do czynienia ze wznowieniem wojny kulturowej, zwłaszcza wokół aborcji. Próbuje się sprowokować starcie, a nie dysputę. Duchowni i świeccy, starający się głębiej zastanowić nad powstawaniem człowieka i pobudzający do debaty, są wyzywani od zdrajców. Przez obydwie strony.
Zajmij się ubogimi
Judasz nastaje na tę, która „zmarnowała” drogi olejek nardowy namaszczając nim Jezusa na pogrzeb. Zasłania się przy tym biednymi i ich potrzebami. Wielu inteligentnych kapłanów, którym kneblowano usta, szukało pola do działania wśród ubogich. Duchowni powinni oczywiście zajmować się potrzebującymi pomocy. Wszelkie formy jałmużny są szlachetne. Ale „niech twoja prawica nie wie, co czyni lewica”. Zawsze mam mieszane uczucia, gdy obserwuję swoistą rywalizację w mediach co do tego, kto więcej zebrał i dał. Takie trąbienie czyni z pomagania coś nadzwyczajnego, a tymczasem „ubogich zawsze macie u siebie”. To piętnowany przez Judasza czyn Marii ma być nagłaśniany: „Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła”.
Z jednej strony mamy Judasza i innych apostołów (w tym Piotra, Jakuba i Jana), którzy spodziewają się finalnego starcia zbrojnego (stąd miecze). I dla nich to jest atmosfera Wielkiego Tygodnia. A także przyczyna rozczarowania Mistrzem, gdy On nie podejmuje owej gry. Z drugiej strony widzimy Marię z Betanii, która odpowiada na tę atmosferę namaszczeniem na dzień pogrzebu. „Marnuje” wielkie bogactwo, które można by spieniężyć i użyć do jałmużny, aby wskazać na śmierć Mistrza, który daje się pojmać i zabić.
Otóż niejeden kapłan, który wobec atmosfery starcia i wojny kulturowej (w której wali się pałą propagandy) chciał stanąć między młotem a kowadłem, angażował się na granicach i docierał do ludzi, którzy potrzebowali owego „schowaj miecz”, usłyszał od swoich przełożonych: lepiej zajmij się ubogimi. Lub sam doszedł do wniosku, iż wobec odbierania mu możliwości uprawiania teologii zaangażowanej trzeba zająć się utrwalaniem niezaangażowanej. Takiej zwykłej, powszedniej, która zawsze jest i nikt na nią nie zwraca uwagi. A tej cenniejszej, wymagającej większego wykształcenia, namysłu, czasu i środków, lepiej nie ruszać. Zbyt kosztowna. Zbyt wiele się ryzykuje i poświęca. Wygodniej być prostym świętym od rozdawania ubogim.
Ekumenizm praktyczny
W tym, co piszę można wyczuć pewną pretensję. Wiem. Ale nawet nie chodzi tu o zarzut wobec arcy-kapłanów (tzn. kapłanów, którzy mają władzę nad kapłanami). Po prostu szkoda tych wszystkich dobrych teologów – nadwiślańskich lub nadodrzańskich – którzy mogliby więcej, którzy mają większe kompetencje. Świetnie pisali i wykładali. Ich głos by się przydał. Dobrze, że rozdają zupę i tworzą fundacje. Ale gdy tylko tym się szczycą, to nie jestem pewny czy nie pobrzmiewa w tym pewne rozczarowanie Kościołem.
Na szczęście jest coś takiego jak ekumenizm praktyczny. Ludzie realnie spotykają się ze sobą, gdy razem pomagają. Współdziałanie na polu charytatywnym prowadzi do dialogu. Rozmawiamy jak ludzie, kiedy po ludzku współpracujemy i chcemy ocalić to, co ludzkie. To chyba jedyna droga do porzucenia wojny kulturowej, do wypracowania pokoju.
Bo pokój musi być wypracowany, jak obustronny kompromis. Inaczej jest tylko trampoliną do nowej kampanii.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.