Język Jezusa a wojna

Coraz trudniej pogodzić mi się z żądaniami wobec papieża, by stanął w jednym szeregu z politykami. 

Język Jezusa a wojna

Raffaele Esposito, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons

Coraz trudniej pogodzić mi się z żądaniami wobec papieża, by stanął w jednym szeregu z politykami. 

Wielcy tego świata jeżdżą z poparciem na Ukrainę. Obiecują pomoc wojskową i humanitarną i proszą, by Ukraińcy walczyli za nas, by się trzymali. Są i tacy politycy, którzy w imię spokoju spodziewają się, że jednak strona ukraińska przystanie na jakieś porozumienie, które zadowoli Rosję i nawet kosztem swojego terytorium oddali od nas perspektywę III wojny światowej. 

Politycy mają prawo do podejmowanie takich czy innych działań politycznych. Ale papież nie jest politykiem. Watykan ma swoich polityków. Franciszek twierdzi, że im ufa, lecz sam nie zajmuje się polityką zagraniczną. Rozumiem, że ta część świata polityki, która jest daleka od chrześcijaństwa chciałaby wykorzystać papieża do swojej polityki, ale ci którzy deklarują się jako uczniowie Chrystusa chyba powinni dobrze zastanowić się zanim wysuną takie oczekiwania wobec Franciszka.

Po co papież miałby jechać na Ukrainę? Czy po to, by zapewnić o swoim poparciu w tej wojnie obronnej i obiecać dodatkowe uzbrojenie? A może ktoś chciałby, by wezwał Zełenskiego do poddania się, by Putin nie miał już powodu do dalszej masakry? Też niedorzeczne.

Tam ciągle trwa krwawa wojna. Jeśli chce się ją przerwać chyba lepiej apelować do agresora, który ją rozpoczął. Jeżeli już gdzieś jechać, to do Moskwy. Tak jak w pierwszym dniu wojny, gdy papież udał się do ambasady agresora. Oczywiście nie wierzę, by Putin zgodził się na taką wizytę. I wydaje mi się, że papież też nie wierzy. Ale gdyby się dało, to jest gotowy błagać tego, który napadł, by przestał, by się wycofał.

Aby to zrobić, musi poznać jego sposób rozumowania, usłyszeć jego argumenty. I to, że je relacjonuje nie oznacza, że uznaje ich słuszność. Jest jak wychowawca, który pyta agresora dlaczego to zrobił. Jednak to nie oznacza usprawiedliwienia. Jeżeli chcemy pokoju, a nie całkowitego wyniszczenia, to ignorowanie argumentów wroga jest bezsensowne. Jedyny sens takiej cenzury to mobilizowanie opinii publicznej do kontynuowania walki. Dlatego trzeba spytać, komu zależy na krytykowaniu papieża za to, że nie milczy na temat tego, co usłyszał z Moskwy? Tym bardziej, że zaznaczył, iż nie rozumie (nie podziela) wywodów Cyryla mających usprawiedliwić wojnę. 

Dlaczego ich nie rozumie? Bo to język ministranta Putina, a nie Jezusa. Franciszek nie chce być ministrantem żadnego polityka. A wielu chciałoby go zobaczyć w tej roli.

Domaganie się, by papież zatrzymał tę wojnę brzmi szlachetnie. Ale gdy chcemy rozdzielić walczących trzeba wpierw chwycić silniejszego, agresywnego napastnika. Stąd do Moskwy, a nie do Kijowa. Po drugie. Jeśli papież miałby poprzez swoją wizytę na Ukrainie choćby na jeden dzień przerwać zabijanie, to armia rosyjska musiałaby o niej wiedzieć, by przerwać ogień. Już widzę to późniejsze tłumaczenie, że do masakry tłumu wokół Franciszka doszło, bo jakiś generał się zbuntował albo że to pomyłka, wypadek itp. A gdyby wizyta przebiegała w sekrecie (jak te polityków), to Rosjanie nawet by nie wiedzieli, że mają przerwać ogień.

Myślę, że wywiad Franciszka w „Corriere della sera” budzi negatywne reakcje u tych, którzy uważają, że z Putinem nie ma co gadać, trzeba go bić. Ale to chyba nie jest język Jezusa?

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.