W związku z tym, że Chrystus dał nam swoje Ciało do jedzenia, a nie do obnoszenia Go i adorowania, warto chyba zwrócić uwagę na to, jak jemy. Bo nie liczy się tylko co jemy, ale również sposób jedzenia. Jest takie powiedzenie: „jaki ktoś jest do jedzenia, taki i do pracy”. Ten test wykonywano przy zatrudnianiu parobka lub służącej. Częstowano kandydata i jeśli zjadł prędko, to znaczyło, że i prace będzie szybko wykonywać. Myślę jednak, że nie tylko o to chodziło. Bo patrzono również, ile zje. Jeśli jadła za dużo, to nie opłacało się jej trzymać w domu.
Jeżeli to przysłowie się sprawdza, to może warto zastanowić się, czy sposób konsumowania nie świadczy o podejściu do Eucharystii, rozumianej jako inspiracja do konkretnego życia i zaangażowania.
Kto pospiesznie spożywa…
Kto pospiesznie spożywa, może też chcieć wszystko szybko załatwiać i odfajkowywać zadania. Mało liczy się wtedy jakość, bardziej ilość. Mało zważa się na dobro człowieka, a raczej troszczy o porządek w sprawozdaniach. Eucharystia odfajkowana raczej nie zapowiada poświecenia odpowiedniego czasu i uwagi bliźniemu.
Jeśli ktoś je byle jak i nie dba o atmosferę, to być może nie oczekuje, że Eucharystia zostanie tak poprowadzona, by nie sprawiała wrażenia, że została odbębniona. Niedbała recytacja. Czytania niezrozumiałe. Bezbarwne kazanie. Gesty niezauważalne. Brak poczucia więzi. Formalizm zabijający nudą. Wszystko to odstręcza od zaangażowania i od wytężania uwagi. Taka potem może być nasza miłość. Nie dostrzeżemy okazji, uciekną nam. Zatem trudno będzie o zaangażowanie.
Jeśli komuś nie zależy na tym, by jeść z innymi. Woli sam. Nigdy nikogo nie zaprasza i nie daje się zaprosić. To jak doświadczy wspólnoty podczas Mszy? Do kogo zostanie posłany wraz z błogosławieństwem? I jeżeli ktoś nie dzieli się tym, co je, nie daje posmakować innym, to czy Eucharystia nie staje się powoli tylko indywidualną praktyką, jak pacierz? I straci swój wymiar społeczny. Nie będzie miała przełożenia na zaangażowanie w dobro wspólne.
A jeśli je byle co i niezdrowo, nie zważa na jakość produktów… To czy będzie pogłębiał swoje rozumienie owej tajemnicy wiary? I czy nie straci świeżości spojrzenia na wyzwania, jakie niesie życie? Jeśli nie próbuje nauczyć się gotować, to czy wie, czym się dzieli podczas Mszy? Czy w ogóle próbuje dzielić się Ewangelią? Jej rozumieniem i jej praktykowaniem?
Jeżeli nie dba o atmosferę…
A co, jeżeli nie dba o atmosferę i otoczenie? Nie zważa na to, że je się też oczami, nie odróżnia świątecznego posiłku od powszedniego. Czy uchwyci szczególny czas? A zwłaszcza ten najwyższy czas? Czas na nawrócenie, na zmianę myślenia, na zaufanie miłości?
Czego możemy się spodziewać po tym, kto ucieka od nakrywania, sprzątania i zmywania? Jest bierny, czuje się obco, nie u siebie. Cała ta Liturgia to dla niego tylko dodatek (przy jakiejś okazji) do tygodnia wypełnionego zupełnie innym światem.
I w końcu, jeśli zawzięcie milczy przy jedzeniu (nota bene „jak w kościele”). Jeśli nie rozmawia. Słowo nie towarzyszy posiłkowi. A zatem nie towarzyszy również znakowi, jakim jest ów sakrament. To może oznaczać, że zadowoli się kiepskim kazaniem. Nawet nie będzie oczekiwał lepszego. A potem nie przekaże żadnej myśli.
Eucharystia to uczta. Brzmi banalnie. Ale chyba dlatego, że rzadko porównujemy ją z naszym sposobem posilania się, a zwłaszcza wspólnego spożywania, czyli żywienia się.
A przecież w żywieniu zawsze chodzi o życie, tyle że w wielu wymiarach.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.