Jedyna nadzieja nasza

Modlitwa jest potrzebna. Ale ma tylko wspomagać, a nie zastępować nasze działania, wysiłki, poszukiwania czy terapie. Nie może być działaniem jedynym, bo stałaby się zwodnicza.

Jedyna nadzieja nasza

Myriams-Fotos /Pixabay

„Jedyna nadzieja nasza…” Ten kaznodziejski zwrot jest bardzo niebezpieczny. Nawet, gdy mowa o pomocy realnej, i to nie tylko w mniemaniu uzdrowiciela, to jednak nazywanie jej jedyną zwykle stępia jej skuteczność. Świat nie jest tak prosty, jak się niektórym wydaje. Poważne terapie wymagają zazwyczaj działań kompleksowych.

Nóż się otwiera w kieszeni, gdy słuchamy ludzi naciągniętych przez jakiegoś „cudotwórcę” na to, by porzucili medycynę konwencjonalną na rzecz jego specyfików. Nie chodzi jednak o lekceważenie medycyny naturalnej. Trzeba natomiast ostrzegać przed monopolistami, którym wydaje się, że ich środków nie wolno wspomagać i którzy widzą w innych terapiach konkurencję, nie uzupełnienie. Co byśmy sądzili o lekarzu, który przypisując antybiotyk zakazałby jednocześnie opieki pielęgniarskiej, babcinych soczków i odpoczynku?

Inny przykład. W sytuacji ucisku ludziom wydaje się, że wystarczy zabić dyktatora, by wszystko wróciło do normy. To prawda, że śmierć tyrana otwiera nową drogę. Aby jednak prowadziła do politycznej wolności potrzeba o wiele więcej niż tylko zniknięcia ciemiężyciela. A historia uczy, że zaniechanie tego „więcej” może oznaczać nawet pogorszenie sytuacji.

Podobnie dzieje się w życiu duchowym. Zbyt łatwo dajemy się uwieść perspektywie prostych rozwiązań. Słyszymy: „Wystarczy…”; „Jedyne co musisz…”; „Dzięki tej modlitwie…”. To przejaw myślenia życzeniowego. To tak, jak u osób mówiących, że wszystko się zmieni, gdy tylko wygrają milion w lotto. Nawet jeśli to się wydarzy, zwykle już po roku jest tak, jak było. 

Modlitwa jest potrzebna. Ale ma tylko wspomagać, a nie zastępować nasze działania, wysiłki, poszukiwania czy terapie. Nie może być działaniem jedynym, bo stałaby się zwodnicza. Przerzucilibyśmy wówczas naszą odpowiedzialność na Boga, świętych, przewodników duchowych, liderów i innych guru. Staliby się naszą jedyną nadzieją w tym sensie, że robimy, co każą oni (lub ich pośrednicy) bez rozeznawania innych form wsparcia.

A co z ludźmi, którzy są tak zniszczeni przez życie, że rzeczywiście nie mają innej nadziei? Są tacy, którzy zdają się nie mieć już żadnego ruchu. Tylko cud może ich uratować. Ale czy cud musi być prosty jak budowa cepa? Czy realna pomoc nawet najbardziej poszkodowanym musi być jednowymiarowa? Ryba nie wyklucza wędki. Medykamenty nie kłócą się z czuwaniem.

Matka Teresa nie chciała prowadzić szpitali, choć dawano jej na to spore sumy. Leczenie zostawiała innym. Szukała umierających na ulicach Kalkuty, by towarzyszyć im w tym przejściu. Ale nie ograniczała się tylko do modlitwy i trzymania za rękę. Dawała kąpiel, łóżko, pokarm, by poczuli się ludźmi, a nie śmieciami. 

Bez tego trudno o nadzieję.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.