Interesy kanonizacyjne

Mam problem z oceną strategii wynoszenia na ołtarze. Czy Kościół rzeczywiście robi to w sposób przemyślany?

Beatyfikacje i kanonizacje to również działania medialne. Wyniesienie na ołtarze to danie przykładu do naśladowania. Nie tylko Kościół ma swoich bohaterów. Na cokoły wynoszeni są stachanowcy, przodownicy pracy, asy walk podniebnych czy starć pancernych, w końcu szlachetni rycerze. Media, książki i filmy pełne są opisów ich dokonań. Młodzież karmi się „judymami” i innymi działaczami społecznymi. Nawet obecni celebryci mają coś reprezentować.

To skuteczna metoda wychowawcza – dać wyrazisty przykład, pokazać bohatera. Kreuje się go według zapotrzebowania danej epoki, państwa czy ruchu politycznego. Najczęściej jest to rezultat przemyślanych działań, które zakładają też nakręcanie spirali prywatnych działań poszczególnych użytkowników mediów.

Z tego punktu widzenia mam problem z oceną strategii wynoszenia na ołtarze. Czy Kościół rzeczywiście robi to w sposób przemyślany?

Strategia

Z jednej strony nie jestem fanem scentralizowanej i jednolitej polityki beatyfikacyjnej. Procesy kanonizacyjne pojawiły się dopiero gdzieś w połowie historii Kościoła. Wcześniej były to raczej aklamacje zwolenników, zachwyconych danym kandydatem na ołtarze. I pewnie chodzi właśnie o to, by święci byli wybierani osobiście, to znaczy by każdy miał swoich ulubionych. Bo inaczej ich oddziaływanie jest słabe. Ale wiemy też, że zupełna dowolność może doprowadzić do kultu osób „dziwnych”, np. brylujących wizjami. A kult pełni również rolę wychowawczą. Dlatego hierarchia stara się rozwiązywać ten problem niejako łącząc dwa wymagania. Pyta, czy rozwija się kult spontaniczny (i czy zachwyt przetrwał próbę czasu, co najmniej pięcioletnią), by pod tym warunkiem przystąpić do procesu kanonicznego, który ma na celu zatwierdzenie tego kultu. Osobiste wybory mają stać się wyborem całej wspólnoty.

Wątpliwości rodzą kryteria oceny tego „oddolnego” wyboru. Okazuje się bowiem, że na proces potrzeba sporo pieniędzy. Zakony czy diecezje gromadzą je w tym celu. Ubodzy są w trudniejszym położeniu. Stąd mamy np. święte założycielki czy założycieli zgromadzeń zakonnych, o których słyszało bardzo ograniczone grono ludzi. A na innych kandydatów brakuje środków i struktury popierającej.

Polityka

Jeszcze większym problemem jest upolitycznienie (i wpływy różnych opcji wewnątrzkościelnych). Święci, a szczególnie męczennicy (najlepiej duchowni) pasują do różnych opcji politycznych. Ich śmierć swego czasu rozpalała emocje społeczne. Tak było w Hiszpanii podczas wojny domowej, gdy lewicowe formacje zabijały księży. Podobnie reagowano w Salwadorze, gdy prawicowe bojówki mordowały zakonników, a nawet arcybiskupa. Do ewentualnych beatyfikacji często dochodzi dopiero teraz. I rodzą one pytania. Czy to są deklaracje polityczne? Czy nie są spóźnione? Czy właśnie teraz potrzebujemy wskrzeszania antagonizmów, gdy procesy pojednania są w toku?

Wiem, że oficjalna narracja podkreśla to, co budujące. Ale gawiedź pociągają krwawe obrazy wywołujące gwałtowne emocje. Chyba nie do końca Kościół nad tym panuje. Z drugiej strony trudno odmówić beatyfikacji męczenników, nawet jeśli płacą za nią siły polityczne mające interes w odgrzewaniu ówczesnych sporów.

Generalnie mamy problem z kanonizowaniem męczenników, szczególnie masowych. Ofiary czystek etnicznych kanonizujemy, gdy są katolikami. Gdy nimi nie są, to nie. Niby Kościół ma prawo beatyfikować kogo chce. Ale taka nierówność nie służy szukaniu jedności. Zwłaszcza, że wiemy, iż owe ofiary zostały zabite nie tyle z nienawiści do religii, co z powodu utożsamiania religii z taką czy inną nacją lub wrogiem społecznym.

Znowu polityka utrudnia klarowność przekazu medialnego, towarzyszącego nawet nieformalnemu ogłaszaniu roli „krwi męczenników”. Bo ofiary jednak były (chcąc nie chcąc) po jakiejś stronie sporu politycznego.

Do tego dochodzi licytacja na liczbę męczenników (im większa, tym prawdziwsza religia). A przecież wiemy, że nieliczne grupy religijne, nawet doprowadzone na skraj zagłady, nie mogą porównywać swojej liczby ofiar z wielkimi religiami. Nawet procentowe porównania nic nie dadzą, bo ludzi najczęściej prześladuje się tylko pozornie ze względu na religię lub jej brak. Chodzi zazwyczaj o tożsamość.

Lobbing

Można by powiedzieć, że skoro Kościół daje nam szeroką paletę świętych, to wszystko jest w porządku, bo każdy może sobie z niej coś odpowiedniego wybrać. A jednak ci, których wynosimy na ołtarze kreują obraz katolicyzmu, czyli to jak chcemy przedstawiać się światu. Warto się przyjrzeć lobbystom, zwłaszcza gdy natarczywie domagają się zbyt szybkiej formalnej kanonizacji.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.