Co złego jest w „indietryzmie”? Bo przecież nie sentyment za starymi czasami.

Co złego jest w „indietryzmie”? Bo przecież nie sentyment za starymi czasami.

Neologizm „indietrismo” ukuł papież Franciszek. Nazwał nim zjawisko, z którym zmagamy się od zawsze, ale szczególnie po Soborze Watykańskim II. A chyba jeszcze bardziej w pokoleniu, które już nie pamięta owej przemiany soborowej. Powstaje ono tam, gdzie pamięć jest zbyt wybiórcza, tendencyjna. W języku ignacjańskim, gdy spotykamy się z kimś, kto owładnięty jest „indietryzmem”, mówimy o „nieuporządkowaniu”.

Włoskie „indietro” oznacza „wstecz” lub dokładniej „do tyłu”. Zatem możemy mówić o cofaniu się. Papież mówi, że należy pamiętać o korzeniach, ale i nie zapominać o tym, co wyrasta z tych korzeni. One same dla siebie nie mają sensu. Czemuś służą.

Przypomina się hasło soborowej odnowy „powrót do źródeł”. Takie czerpanie nie jest „indietryzmem”, bo służy rozwojowi, wzrostowi, odnowie. Nie jest petryfikacją, lecz szukaniem autentyzmu.

Nostalgia

Nostalgia sama w sobie nie musi być zła. Jest często wyrazem tęsknoty, za tym co wydaje nam się, że było dobre a przeminęło. Tak na przykład na polu medycyny możemy tęsknić za zbawiennymi ziółkami, pijawkami i puszczaniem krwi. Ktoś może nawet organizować warsztaty starej medycyny. Ale musi uważać, by nikomu nie zaszkodzić. Bo jeśli mu pacjent „padnie”, to będzie oskarżony o przestępstwo, ponieważ obecny stan wiedzy medycznej wyraźnie wskazuje na szkodliwość wielu starożytnych praktyk leczniczych. Nie wolno nam narzucać jakiejś terapii tylko dlatego, że jest stara.

Niektórym podobają się turnieje rycerskie i potrafią np. podróżować na pola Grunwaldu, by zobaczyć rekonstrukcje bitwy lub nawet się w niej „ponaparzać”. Anachronizmem jednak byłoby organizowanie obecnie naszej armii na wzór wojska wodzonego przez Jagiełłę. W XX w. zapłaciliśmy krwawą cenę za anachroniczne dowodzenie wojskiem.

Jak to się ma do liturgii (bo to w kontekście powracania do mszału z 1962 r. Franciszek mówił o „indietryzmie”)? Rozumiem, że komuś może się podobać barokowy kościół. I pasuje mu tam, choćby ze względów historyczno-estetycznych, liturgia trydencka. Takie „rekonstrukcje” mają wiele walorów. Są częścią naszej kultury. Mogą przyciągać turystów. Podobnie jak koronacja na dworze brytyjskim. I nie chodzi tu tylko o pieniądze.

Anachronizm

Gdyby jednak miał to być powszechny, a nie wyjątkowy sposób odprawiania Eucharystii powstałoby poważne pytanie o szkodliwy anachronizm. I o to toczy się spór. Papieże czasu posoborowego chcieli, by to było unikatowe zjawisko pielęgnujące „zabytek” liturgiczny i duchowy. Mógłby być jednym z elementów, do których odnosi się rozwój współczesnej liturgii. Jednak mimo prób mediacji stał się koniem trojańskim, służącym do atakowania i niszczenia liturgii wypracowanej w okresie soborowym, w oparciu o powrót do jej źródeł.

A w jaki sposób taki anachronizm szkodzi? Jest tu trochę pytań oczywistych i podejmowanych od dawna. Czy naprawdę sądzimy, że lepiej, by ludzie nie rozumieli tego, w czym uczestniczą? Mają nie rozumieć języka, nie widzieć tego, co najważniejsze (bo jest zasłonięte plecami księdza)? Powinni odrywać się od swoich rozproszeń i różańców dopiero na dźwięk dzwonków? Młodsze pokolenia nie pamiętają pewnie tej atmosfery w kościołach, gdy oprócz słuchania kazania w zasadzie można było tylko śpiewać ze zrozumieniem.

Nie piszę o przeżyciach wtajemniczonych. Ale o tym, co grało (lub zgrzytało) w sercach zwykłych ludzi. Bo również nostalgia za średniowiecznymi zamkami powinna być skonfrontowana z wiedzą o tym, jak egzystowało się w szopach przylepionych do wałów obronnych.

To nie miejsce na pisanie traktatu o zaletach obecnego Mszału rzymskiego. Jeżeli już mówimy o anachronizmach, to pewnie warto przyjrzeć się jego językowi. Nie sposób jednak pominąć roli jaką odegrał w chronieniu ludzi przed magicznym podejściem do wiary i rytuału.

Gdy posłucha się zwolenników powrotu do starego mszału, słychać często nostalgię za jakimś magicznym, tajemniczym czy wręcz spirytystycznym wymiarem. Ów trydencki rytuał wymagał absolutnej ścisłości w przestrzeganiu każdego gestu i słowa. Stąd nie dziwi, że bywał traktowany jak zbiór zaklęć. To magia ma mieć swoją siłę w tym, że ściśle przestrzega się czasu, składników, gestów i formuł.

Chrześcijaństwo walczyło z magiczną mentalnością. Nauka również z jej zgubnymi skutkami. Nie do końca to się udaje. Jak widać.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.