Znowu słychać o apostazjach, a i zwykłych, cichych odejść od Kościoła nie brakuje. Przy tej okazji mówi się o skandalach. Ujawnianie przestępstw popełnionych przez duchownych miałoby być przyczyną odsuwania się wiernych od praktyk kościelnych. A z drugiej strony ludzie mieliby również odchodzić zgorszeni ukrywaniem przez hierarchię owych przestępstw i przenoszeniem pedofilii z parafii do parafii.
Jednak wiemy, że wśród duchownych w każdej epoce byli przestępcy i gorszyciele. Ludzie zawsze byli tego świadomi. Nie chcę przez to powiedzieć, że było im to obojętne. Ale niekoniecznie było to pierwszą przyczyną odchodzenia od Kościoła. Raczej historia uczy, że masowe odejścia czy rozłamy pojawiały się wraz z głoszeniem nauki, która obrażała zdrowy rozsądek.
Przykładem może być m.in. czas przed Reformacją. Ci, którzy sprzedawali odpusty wcale nie byli leniwi i jakoś szczególnie grzeszni. Wydaje się, że problemem nie było defraudowanie przez nich pieniędzy zebranych za odpusty. Rzym dbał o to, by trafiały one na budowę bazyliki św. Piotra. I chociaż wielu książąt martwiło się, że tak spory kapitał wypływa z ich księstw, to jednak nikt nie zmuszał ludzi do kupowania odpustów. Płacili dobrowolnie. W odróżnieniu od podatków (świeckich czy kościelnych).
Możesz grzeszyć bezkarnie
Ale już sama idea kupowania odpustu za pieniądze gorszyła. Ludzie rozumieją, że potrzebujemy oczyszczenia. Dojrzałość wymaga wzrastania. A ono dokonuje się poprzez trudy, nawrócenia, przez walkę ze swoimi słabościami. Prościej można powiedzieć, że w zasadzie wszyscy wiedzą, że kara to środek wychowawczy. Oczywiście adekwatna, wytłumaczona i przyjęta. I teraz: uwolnienie od niej, ponieważ ktoś jest na tyle bogaty, by za to zapłacić, wydaje się takim samym nonsensem, jak wyznaczanie chłopca do bicia. Czyli kogoś, kto obrywał za syna królewskiego, który był nietykalny.
Czy syn królewski w takiej sytuacji poprawi się? Być może z litości nad chłopcem do bicia. A być może będzie jeszcze większym egoistą, bo poczuje się bezkarny. Tak samo z pieniędzmi za odpusty. Dla jednych będzie to wyrzeczenie, które skłoni do przemiany. Dla innych – ucieczka od odpowiedzialności. Tym bardziej, że proponowano również „wykupienie” od kar za grzechy przyszłe, czyli jeszcze nie popełnione. A to utożsamiano z otwarciem sobie drogi do bezkarności, a więc z zachętą do grzeszenia.
Przekaz był prosty. Jak cię stać, to możesz grzeszyć bezkarnie. I to gorszy.
Kupić sobie zbawienie
Czy dzisiaj też? Przecież Kościół już nie sprzedaje odpustów. Teoretycznie nie, ale w praktyce wielu wiernych ma wrażenie, że zbawienie można sobie kupić za kult. Akcentowanie tego w przepowiadaniu jest utwierdzaniem w magicznym podejściu do religii: „kupuję” zbawienie za przepisane gesty i słowa (najlepiej w wyznaczonym miejscu i czasie). Ale coraz więcej ludzi czuje, że nie o to chodzi. Nie wystarcza im już odbębnienie spowiedzi w huku organów, gdy ksiądz niewiele słyszy i jego też nie słychać. Od Kościoła odpycha nie tylko przemoc psychiczna w konfesjonale. Również lekceważenie, zdawkowość. Powstaje pytanie: po co mi to?
Lecz nie chodzi tylko o „duchowe” kupowanie. Wbrew pozorom ciągle istnieje czynnik ekonomiczny, wpływający na przynależność do Kościoła. Chodzi o przyjmowanie księdza po kolędzie. I nie myślę tylko o kopercie. Wpis do kartoteki parafialnej o przyjęciu księdza lub nie w praktyce może decydować, czy ten ktoś będzie miał pogrzeb katolicki, czy zostanie rodzicem chrzestnym itp. Czyli, czy należy do Kościoła. A wielu ludzi pracuje w takich godzinach, że nie ma ich w domu, gdy ksiądz puka do mieszkania.
Nie wszystkich stać na to, by zwolnić się z pracy w tym dniu. Są za biedni, by mieć takie stanowisko pracy, które na to pozwala. W efekcie są traktowani jako niekatolicy lub co najmniej gorszy sort katolików dlatego, że muszą ciężko pracować. Nie stać ich na zbawienie?
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.