Czas i energia

Szybka (ewangeliczna) odpowiedź to: szukać rozproszonych. W domyśle: by zapełnić świątynie. Ale ocena naszych możliwości skłania nas raczej do intensywniejszego działania na miejscu. Z jakim skutkiem?

Paliwo coraz droższe. Kiedyś motywacja do ekonomicznej jazdy była bardziej ekologiczna. Teraz ekologiczne naciskanie (lub nie) pedału gazu jest wymogiem ekonomicznym. Różnice w sposobie jazdy boleśnie czujemy w portfelu.

Swego czasu najważniejszym wskaźnikiem na desce rozdzielczej był dla mnie prędkościomierz. Teraz dużo częściej patrzę na to, ile litrów na 100 km w danej chwili pali samochód. Do tego dostosowuję prędkość i nacisk na pedał gazu. Przedtem kalkulowałem, ile czasu zajmie mi droga. Obecnie, ile zużyję paliwa.

Człowiek z wiekiem uczy się, że na tej samej ilości benzyny dużo dalej zajedzie jadąc spokojnie i płynnie, niż szarżując i zdobywając kolejne sekundy przewagi nad wyprzedzanymi. Ale też dostrzega, że wlekący się niemiłosiernie zawalidroga tak go spowalnia, że zaczyna jechać nieekonomicznie. Spalanie rośnie.

Skrajności są nieekologiczne. Jeśli chcemy za szybko, zużywamy za dużo energii. Jeśli za wolno – również energia się marnuje. Ceny paliw domagają się namysłu nad relacją między czasem a energią. Podobnie jest w wymiarze duchowym.

Szybciej, więcej…

Coraz mniej ludzi chodzi do kościoła, co oznacza, że coraz więcej nie uczestniczy w życiu sakramentalnym. Klasycznie powiedzielibyśmy, że są jak owce bez pasterza. Ale w praktyce księża czują się zagrożeni, bo są jak pasterze bez owiec. Co robić? Co robić z tymi niewieloma, które zostały?

Szybka (ewangeliczna) odpowiedź to: szukać rozproszonych. W domyśle: by zapełnić świątynie. Ale ocena naszych możliwości skłania nas raczej do intensywniejszego działania na miejscu, z tymi którzy zostali. I w swojej gorliwości naciskamy pedał gazu. Dodajemy energii.

Skutkuje to tym, że mamy te same grupy parafialne (a nawet je multiplikujemy), ale z mniejszą liczbą uczestników. Teoretycznie dostarczamy całą panoramę duchowości i stylów, lecz okazuje się, że to ci sami ludzie krążą po różnych grupach. Stąd styl się uśrednia. Grupy mając różne szyldy, tak naprawdę robią to samo, bo ci sami ludzie je tworzą. Mnożą się nabożeństwa i ludziom jest już obojętne, na które przychodzą, bo brakuje im właściwej specyfiki. 

Efektywnie?

W statystykach tak pokaźna liczba grup duszpasterskich wygląda nieźle. Gorzej, gdy policzymy, ilu ludzi one rzeczywiście obejmują. Angażujemy dużo energii, ale efektywność stoi pod znakiem zapytania. Zapychamy czas w świątyni, lecz bez identyfikowania potrzeb. Bez indywidualnego towarzyszenia duchowego, które pomogłoby dostosować duchowość danej grupy duszpasterskiej do uczestników. Nie dajemy sobie na to czasu lub go nie mamy, bo cięgle obsługujemy prawie takie same nabożeństwa.

Do tego stopniowo tworzy się dziwny obraz parafii. Zwyczajni ludzie postrzegają ją jako podzieloną z na grupę „zelotów”, którzy nie mają czasu na życie prywatne i rodzinne, ciągle siedzą w kościele i uczestniczą we wszystkim, co tam się dzieje oraz na tych, którzy się wycofali. Tak „zwolnili” ze swoim zaangażowaniem religijnym, że praktycznie ich nie ma.

Skrajności są nieekologiczne. Przyciskamy pedał gazu, dodajemy energii, a w rezultacie mamy parafię podzieloną na gorliwców angażujących się do prawie każdej „wspólnoty czy koła” oraz tych, których ci nadgorliwcy odpychają nie tylko swoją postawą, ale też dosłownie wypychają, nie dając im miejsca na bardziej zrównoważone działanie. Tracimy centrum. Marnujemy energię.

Prędko działamy. Ale czy uruchamiamy procesy, które z czasem pozytywnie zaowocują?

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.