Czas a mamona

To ze względu na pieniądze trwamy w anachronicznym systemie. Jak długo? Coraz więcej duszpasterzy od niego odchodzi. Ważą za i przeciw.

Pandemia dała okazję do wypróbowania wizyty kolędowej na zamówienie. Teraz jedni chcą kontynuować tę formę odwiedzin duszpasterskich, a inni wręcz chcą jej zakazać, by tym powszechniej powrócić do starej metody. Ta, jak wiemy, polega na wysyłaniu ministrantów do „rozpoznania bojem”. To oni mają zbadać, kto przyjmuje, kto nie i poinformować księdza, by naniósł odpowiednią adnotację na kartę z kartoteki parafialnej. Ewentualne starcie z nieprzyjmującymi kolędy biorą na siebie owi młodzieńcy, gdzieniegdzie również dziewczęta (bo ministrantów brakuje). W ten sposób chronią obie strony przed bezpośrednią konfrontacją. Gospodarze nie muszą się tłumaczyć i patrzeć w oczy kapłanowi, a ksiądz nie musi wysłuchiwać pretensji nagabywanych. 

Chyba za mało doceniamy owych młodych bohaterów „akcji kolęda”. A to oni biorą na siebie napięcia wynikające z kontynuowania anachronicznej formy duszpasterskiej. Od dawna było tak, że dużo więcej ludzi przyjmowało księdza niż uczestniczyło w niedzielnych mszach świętych. Ale wówczas to duszpasterz cierpiał z powodu krępującej atmosfery, gdy obie strony myślały o tym, jak szybko i zgrabnie zakończyć tę farsę. Teraz coraz więcej ludzi, którzy nie chodzą do kościoła (lub tylko od wielkiego święta), po prostu unika kolędy. Odmawiają ministrantom, udają, że nikogo nie ma w domu lub po prostu nie podejmują wysiłku uwolnienia się od różnych zajęć, by być w domu o nieraz dziwnych dla nich porach, gdy ministranci mogą do nich zapukać.

Czemu nie na życzenie?

Dlaczego więc duszpasterze nie przechodzą na kolędę na życzenie, podczas której rzeczywiście odwiedzaliby wiernych, którzy pragną tej wizyty i nie chcą by była odbębniona? Byłoby tych odwiedzin mniej jednego wieczoru (zwłaszcza, gdyby rozciągnąć ten czas na kilka miesięcy). Ksiądz miałby więcej czasu i nie byłby tak znużony (a nieraz chory), jak wtedy, gdy goni codziennie od domu do domu bez dnia wypoczynku.

Dlaczego więc tyle sprzeciwu? Podaje się różne uzasadnienia. Bywa, iż tak nielogiczne, że aż śmieszne. Widać jednak, że chodzi o pieniądze. Koperty to duża część budżetu parafii. O ich braku przekonali się boleśnie ci, którzy zbierali je nie podczas wizyt kolędowych, lecz w niedzielę po ich zakończeniu. Wtedy dawali tylko, ci którzy chodzą systematycznie do kościoła. A to statystycznie mniejszość. To ze względu na pieniądze trwamy w anachronicznym systemie. Jak długo? Coraz więcej duszpasterzy od niego odchodzi. Ważą za i przeciw.

Czy to rzeczywiście okazja?

Jednym z ciekawszych argumentów jest synodalność. Papież Franciszek zachęcając do synodu o synodalności obiecywał wysłuchanie każdego. Zatem winniśmy wysłuchać jak największą liczbę ludzi. W tym tych, którzy sytuują się gdzieś na granicach Kościoła czy wręcz już poza nim. Czy istnieje lepsza okazja do takiego wysłuchania niż podczas tradycyjnej kolędy, kiedy trochę zmuszamy ich do spotkania (bo sami z siebie kapłana nie zaproszą)? Rzeczywiście zdarzają się konfrontacje i dyskusje, np. z takim członkiem rodziny, który co prawda obiecał babci, że się nie odezwie, ale nie wytrzymał i zaczął zarzucać księdza różnymi niewygodnymi kwestiami. To jednak jest rzadkość.

Najczęściej jednak przy tradycyjnym sposobie kolędowania nie ma czasu na porządną dyskusję synodalną. Sąsiedzi czekają. Ich dzieci muszą iść spać. Ministranci marzną. Nie można zawracać ludziom głowy późną nocą. Więcej jest czasu, gdy ksiądz przychodzi na zaproszenie, gdy umawiamy się na konkretną godzinę i nikt nie przebiera nogami. I ten czas nie jest obojętny. Bo inaczej wygląda przygotowanie do wysłuchania synodalnego, gdy spodziewamy się kilku minut, a inaczej, gdy nie ma takiego ograniczenia. Przy tradycyjnej formie to zazwyczaj jest fikcja.

Stoimy zatem między pieniędzmi a czasem. Od tego wyboru zależy kształt duszpasterstwa.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.