Generał Charles de Gaulle przeżył tak wiele zamachów na swoje życie, że wytworzyła się teoria, iż spora część z nich była sfingowana przez jego współpracowników. Po co? W ten sposób miał zyskiwać na popularności jako bohater narodowy, męczennik. Jako ktoś tak wielki, że wrogowie chcą go zgładzić. Nie on jeden budował taki wizerunek.
Motyw męczeństwa bardzo często staje się mitem założycielskim dla tożsamości. Skrzywdzili nas, zabili naszych bohaterów, zamachnęli się ich czy na nasze na życie, zatem to my jesteśmy pokrzywdzeni i mamy prawo do odwetu. A przynajmniej do zadośćuczynienia. Jesteśmy lepsi od tych krzywdzicieli. Tak się buduje resentyment. I to zawsze działało. Bo męczennicy mają rację. Ich się nie ocenia, nie krytykuje, bo oddali życie lub… prawie oddali.
W tym kontekście musimy jako chrześcijanie zadać sobie pytanie, czy nie jest tak i ze śmiercią Chrystusa. Czy nasz mit założycielski – oparty na śmierci krzyżowej Jezusa – nie jest jeszcze jedną próbą przekonania innych za pomocą szantażu moralno-emocjonalnego: skoro Go zabili, to musiał mieć rację?
My i oni
Tak może być. Ale nie musi. Zazwyczaj mówi się o winie „owych”. To tamci zamachnęli się, więc to ich wina. Oni odpowiadają. Zatem my mamy nad nimi przewagę moralną. To oni powinni się nawrócić i oddać nam rację. A jeszcze lepiej zadośćuczynić. Jeżeli my – chrześcijanie – argumentujemy w taki sposób, np. zrzucając winę na Żydów lub Rzymian, to rzeczywiście żerujemy na śmierci Chrystusa, budując sobie poczucie z jednej strony osobistej krzywdy, z drugiej bycia lepszymi od Jego zabójców.
Co nas od tego może uratować? To co jest już mocno obecne w chrześcijaństwie (choć bywa usuwane w cień przez wykorzystujących nas do celów politycznych). Mianowicie głęboka świadomość, że Chrystus został powieszony na krzyżu przeze mnie czy przez nas. To nie oni Go zabili, tylko ja.
Ta postawa ma też swoje pułapki. I wymaga lepszego zrozumienia, by nie popaść w przekreślenie samego siebie. Ale świadomość tych momentów w moim życiu, kiedy potrzebowałem otrząśnięcia się z destrukcyjnego zła, potrzebowałem wstrząsu, jaki daje mi fakt oddania za mnie życia przez przyjaciela, nie powinna być odrzucana przez postawę stania z boku. Jakby to nie o mnie chodziło.
Czy naprawdę uważamy, że Jezus z krzyża krzyczy: pomścijcie mnie? A przecież wojna kulturowa na tym polega. Na wzywaniu do zemsty. Męczennicy, zwłaszcza niedoszli, są w niej potrzebni właśnie do tego. By pobudzać do zemsty za domniemane krzywdy.
Pamięć nie jednostronna
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie należy upamiętniać ofiar różnych zamachów i masowych mordów. Ale niesmak rodzą jednostronne upamiętnienia. Jakby mieli do nich prawo tylko spadkobiercy tych, których więcej zginęło. Stąd żenujące licytacje na liczbę ofiar.
Rzeź Wołyńska na przykład powinna, a wręcz musi być upamiętniana. Ale w całej prawdzie, na ile to możliwe. I nie chodzi o porównywanie liczby zabitych po obydwu (czy wielu) stronach. Nie chodzi też tylko o pokazywanie ofiar wśród tych, którzy nie chcieli pomagać w mordach lub wręcz ratowali zagrożonych. Trzeba nam też zapytać o powody tak ogromnej wrogości. I nie można wszystkiego zwalać na propagandę. Ona z czegoś się wzięła.
Nie mam zamiaru usprawiedliwiać nikogo odwołując się do koncepcji odpowiedzialności zbiorowej. Wiemy jednak jaką rolę odgrywa ona przy obwinianiu „onych”. Wtedy niestety obrywa się najczęściej nie tyle bezpośrednim sprawcom, ale tym, którzy są z nimi kojarzeni, a w danym momencie znaleźli się właśnie pod ręką. Tymczasem konflikt i poczucie niesprawiedliwości narastało wiele lat przed wojną. Może mieć swoje korzenie nawet przed wiekami. I te wieki obfitują w ofiary.
Charles de Gaulle uciekł z miejsca najgroźniejszego zamachu na jego życie dzięki nowatorskim rozwiązaniom w Citroënie, którym jechał z żoną. Mianowicie po przestrzeleniu opon można go było dalej zupełnie sprawnie prowadzić w oparciu o zawieszenie hydropneumatyczne. Generał bardzo polubił Citroëny. Ale też na jego politykę mocno wpłynęły myśli o rychłej śmierci. Bo nawet jeśli część zamachów to były ustawki, to jednak wytworzyły atmosferę przyzwyczajania się do terroru.
Jak reagujemy na zamachy? Na nas, na „naszych”? Zemsta jest motorem wielu zbrodni. I niesprawiedliwości, bo je usprawiedliwia. Jeśli Kościół ma być sakramentem jedności dla świata, to musi uważać, by jego narracja o ukrzyżowaniu i o męczennikach nie była jednostronna.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.