Chłopcy radarowcy

Rząd jest od tego, by ukrócić takie praktyki, a nie flirtować z bojówkami. Państwo, które tego nie rozumie najczęściej podlega destabilizacji.

W okolicach Limanowej krąży uzbrojony człowiek, który już zabił i być może dalej chce się mścić za zeznania wykazujące jego przemocowe zachowania. Ostrzegano przed tym, co może się stać. I stało się.

A jednak policja nie tylko nie wzywa do „pospolitego ruszenia”, lecz wręcz ostrzega przed podejmowaniem działań na własną rękę. Nie chce prowokować bezładnego polowania na człowieka i strzelaniny zagrażającej poszukującym go i postronnym. A także: ryzykować wzięcia zakładników przez ściganego. Używanie przemocy, a tym jest ściganie kogoś z bronią w ręku, powinno być zarezerwowane nie tylko dla fachowców od strzelania, ale też dla ludzi odpowiednio przeszkolonych i zaprzysiężonych jako funkcjonariusze państwowi. Z tym wiąże się nasze poczucie bezpieczeństwa. Nie chcemy, by jacyś „wolontariusze” urządzali sobie polowanie na człowieka w przestrzeni publicznej.

Podobnie nie możemy pobłażać tym, którzy na granicy z Niemcami, z własnej inicjatywy kontrolują ludziom dokumenty i straszą zatrzymaniem. Nie są zaprzysiężonymi funkcjonariuszami. Nie mają uprawnień. Nawet na Dzikim Zachodzie szeryf zaprzysięgał swoich chwilowych pomocników i dawał im odznakę, by mogli ścigać podejrzanych.

Takie praktyki, jak te obserwowane na punktach granicznych (lub onegdaj wokół kilku kościołów) przypominają czasy antagonizowania społeczeństwa. Zastraszanie klientów sklepów należących do takiej czy innej nacji. Niewpuszczanie do nich. Wyrzucanie studentów z ław uniwersyteckich. Aktyw robotniczy wyposażany w pały do bicia młodzieży akademickiej. A także praktyka ORMO. Ci co prawda byli zaprzysiężeni, ale często działali jakby dbali tylko o własne porachunki. Choć przy tym terroryzowali społeczeństwo na rzecz władzy ludowej.

Przymus w ramach (prawnych)

Mamy wiele przykładów ludzi, którzy dawali sobie prawo do brania na siebie odpowiedzialności za pilnowanie porządku. Z bronią w ręku lub za pomocą innych środków przemocowych. Często trudno nam ocenić, na ile to była samowolka, a na ile mieli mandat społeczny, jak w przypadku partyzantów (formalny, bo wydany przez rząd na emigracji lub nieformalny). Bywało też, że go mieli, a potem tracili, bo sytuacja się zmieniała. Dlatego ważne jest, by społeczeństwo wyrażało swoją opinię. By mogło protestować przeciw tym, którzy powołują się na interes społeczny, a tak naprawdę chcą terroryzować ludzi. Chcą stać ponad prawem.

Rząd jest od tego, by ukrócić takie praktyki, a nie flirtować z bojówkami. Państwo, które tego nie rozumie najczęściej podlega destabilizacji. Przymus, który jest jednym z narzędzi aparatu państwowego musi być ujęty w cywilizowane ramy prawne.

Zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnia kampania wyborcza próbowała usprawiedliwić „ustawki” kibolskie. Czyli ta forma zastraszania miałaby być zaakceptowana przez społeczeństwo. W efekcie mamy teraz na granicy zachodniej kontynuację takiego urabiania opinii publicznej. Warto, by uczestnicy tej kampanii pamiętali jednak, że „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Zatem jeśli ktoś samowolnie próbuje kogoś zakuć w kajdanki, to i sam powinien być skuty.

Społeczeństwo poprzez instytucję zaprzysiężenia broni siebie przed nadużywaniem przemocy pod płaszczykiem prawa, ale też broni swoich funkcjonariuszy. Napaść na nich jest surowiej karana, niż na zwykłych obywateli. Udawanie funkcjonariusza nie daje tych zabezpieczeń, za to grozi dodatkową karą za podszywanie się.

„Chłopcy radarowcy” w znanej piosence Rosiewicza okazali się przebierańcami. Jak nazwać różnych PARAmundurowych? Zwłaszcza, gdy walczą z PARAzagrożeniami, jakimi bywały np. opowieści o tłumach szturmujących kościoły?

***

Sięgnij do innych tekstów autora.
Wesprzyj nas wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.