Wypowiedź abp. Charlesa Scicluny z Malty (człowieka do specjalnych poruczeń papieża Franciszka) o celibacie jest warta zauważenia. Wprowadza ona do dyskusji nowy wątek. Był on co prawda dość żywo dyskutowany w okresie soborowym, ale ostatnie dekady zdawały się go pomijać. Obecnie szerzej mówi się o możliwości święcenia viri probati – mężczyzn, którzy w swoim życiu małżeńskim i rodzinnym pokazali, że są godni zaufania jeśli chodzi o prowadzenie wspólnoty chrześcijańskiej (mężowie jednej żony, dobrze wychowujący dzieci). Natomiast Scicluna wskazuje na potrzebę zezwolenia już wyświęconym kapłanom na żeniaczkę. Jest to zatem propozycja, która idzie dalej niż tradycja kościołów wschodnich, w których – co prawda – święci się żonatych, ale nie pozwala się księżom na wzięcie żony.
Arcybiskup argumentuje, że utracono zbyt wielu wspaniałych księży dlatego, że zakochali się i musieli wybierać między kapłaństwem a życiem małżeńskim.
Temat był „modny” w czasach Pawła VI, który zresztą sam cierpiał z powodu rezygnacji z kapłaństwa swoich bliskich współpracowników. W tym czasie powstawały nawet dzieła sztuki na ten temat, m.in. poruszający film z Sophią Loren w roli niedoszłej żony księdza (Marcello Mastroianni), której finalnie kuria zasugerowała rolę kochanki („Żona księdza” 1970). Wszystko po to, by nie tracić zdolnego księdza.
Zatrzymać straty
Argument o zapobieganiu utracie księży wart jest głębszego zastanowienia. Kiedyś małżeństwo postrzegano jako remedium na nierząd. Wiadomo: nikt tak nie przypilnuje faceta jak żona. Do tego: jak ma w domu, to nie musi szukać poza nim. To oczywiście dość prymitywne myślenie, zwłaszcza w konfrontacji z obecnym docenianiem małżeństwa pod wieloma innymi aspektami, także sakramentalnym odniesieniem do obrazu miłości między Bogiem a człowiekiem. Zatem nie chodzi tylko o to, by ustrzec księży przed skokami na bok.
Małżeństwo jest stworzonym przez Boga sposobem życia, pozwalającym na rozwój m.in. pod względem emocjonalnym. To znaczy: na osiąganie dojrzałości. Budzi to podejrzenie, że niedojrzałość wielu księży wynika z braku małżeństwa w ich perspektywie życiowej. Niby nie mają żony ani dzieci, ale ich całkowite poświęcenie się wspólnocie naznaczone jest jednak infantylnymi postawami, jak np. ciągłe uciekanie do mamusi. Nie wspomnę o uzależnieniach. Ich rola prezbitera, czyli starszego, wymaga całkowitego oddania. Z drugiej strony to całkowite oddanie wymaga solidnego fundamentu osobowościowego. Ten fundament zazwyczaj daje życie rodzinne.
Kapłan niedojrzały także w relacjach z wiernymi nie budzi potrzebnego zaufania. Gorliwość nie może być wynikiem nadrabiania braków emocjonalnych, bo wtedy staje się bramą do nadużyć. Nie jest dobre faworyzowanie swoich dzieci przez katechetę, ale też nie jest dobre faworyzowanie cudzych dzieci, bo chcę dać im to, czego nie mogę dać własnym (ponieważ ich nie mam).
Przeszkodzi czy pomoże?
Obawa przed utratą kapłanów to obawa przed utratą dobrych księży. Bo złych to nawet chcemy się pozbyć. Często słyszy się o dobrych duszpasterzach, że byliby dobrymi ojcami. Pytanie, czy ojcostwo biologiczne przeszkadzałoby im w realizowaniu ojcostwa duszpasterskiego, czy może pomagało? Biblia opowiada się raczej za tą drugą opcją (choć nie wyrzuca z Kościoła niezdolnych do małżeństwa).
Zwyczaje kościelne kształtowała też pewna obawa. Mianowicie: szukanie żony oznacza naturalnie faworyzowanie konkretnej kobiety. Ona staje się szczególna. Pewnie dlatego na ten specyficzny okres zakochania, narzeczeństwa i rozpoczynania wspólnej drogi rezerwowano czas przed święceniami i przed podjęciem odpowiedzialności za lokalną wspólnotę. Nie chciano, by później dochodziło do takiej dynamiki. Ale dotyczy to wszystkich odpowiedzialnych stanowisk. Zakochany w pielęgniarce ordynator szpitala to też pewien dyskomfort dla otoczenia. Ale czy to znaczy, że wolimy na tym stanowisku starego kawalera?
Jeszcze parę dekad temu porzucenie kapłaństwa dla kobiety oznaczało – co prawda – wspólne życie z nią, lecz przez długie lata bez sakramentu małżeństwa. Teraz już szybciej uzyskuje się stosowne pozwolenia. Co jednak nie do końca wygasza poczucie straty. I to nie tyle wobec kapłana, ale i samego księdza, który ma poczucie, że mógłby być niezłym duszpasterzem. Może nawet lepszym dzięki relacji rodzinnej.
Traci on. Tracimy i my.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.