Ogłoszone przed niespełna tygodniem motu proprio papieża Franciszka dotyczące sposobu sprawowania Mszy świętej według rytu rzymskiego wzbudziło głośny sprzeciw wielu osób. W istocie: było zaskoczeniem. Obecny papież wykonał krok wstecz. Trzeba powiedzieć: bardzo radykalny. Dlaczego?
Próba otwarcia drzwi
Przypomnijmy. Punkt pierwszy tej historii to Ecclesia Dei – motu proprio Jana Pawła II wydane 2 lipca 1988 roku. Minęło kilka tygodni od ekskomuniki, w jaką popadł abp Lefebvre, udzielając nielegalnych święceń. Celem tego dokumentu, poszerzającego możliwość sprawowania liturgii według mszału z 1962 roku było ułatwienie pozostania w jedności z Kościołem osobom związanym dotychczas z ruchem Lefebvre.
Kolejna decyzja – po niemal trzydziestu latach – należała do Benedykta XVI. Motu proprio Summorum Pontificum opublikowano 2 lipca 2007 roku wraz z listem wyjaśniającym skierowanym do biskupów. Ówczesny papież pisał w nim:
Gdy spojrzy się w przeszłość, na wszystkie rozłamy, które na przestrzeni wieków dotknęły Mistyczne Ciało Chrystusa, nie można oprzeć się wrażeniu, że w krytycznych momentach decydujących o podziale przywódcy Kościoła nie robili wszystkiego, co mogli, by przywrócić zgodę i jedność. Nie można oprzeć się wrażeniu, że zaniedbania ze strony Kościoła sprawiły, że miał On swój udział w tym, że podziały te mogły się utrwalić. Ta refleksja nad przeszłością nakłada na nas tu i teraz obowiązek, by dołożyć wszelkich starań potrzebnych do tego, by ci, którzy prawdziwie chcą jedności Kościoła mogli w tej jedności pozostać lub do niej powrócić.
Papież – co nie ulega wątpliwości – cenił liturgię sprawowaną według przedsoborowego mszału. Był przekonany, że obie formy jednego rytu rzymskiego mogą się wzajemnie ubogacać. Niemniej pierwszą motywacją dla wydania dokumentu była próba włączenia w nurt Kościoła tych, którzy balansowali na granicy schizmy. Stolica Apostolska po raz kolejny wykazywała „zrozumienie posunięte do granic możliwości”, by uniknąć rozłamu.
Jednocześnie Benedykt XVI sugerował ważną rzecz, która najwyraźniej została zaniedbana. Papież zachęcał do tego, by w trzy lata od wejścia w życie jego dokumentu przekazać mu ocenę jego skutków. Dokonano tego – niestety – dopiero po latach trzynastu. Piszę: niestety, bo być może dziesięć lat temu nie byłoby konieczności podejmowania tak radykalnych działań.
Realna, nie formalna jedność
Niestety – jak dziś pisze Franciszek – z łagodności Benedykta XVI skorzystano w sposób przeciwny jego intencjom. Celebrowanie Mszy świętej według Mszału Rzymskiego z 1962 roku stało się zewnętrznym wyrazem tożsamości środowisk kwestionujących nauczanie Soboru Watykańskiego II. To, co miało dać szansę na jedność prowadzi najwyraźniej do pogłębiania rozłamu.
Nie chodzi w końcu o samo sprawowanie liturgii, ale o tworzące się wokół niej ośrodki duszpasterskie i prowadzoną w nich formację. O ich jedynie formalną, nie realną, jedność z Kościołem. Tymczasem „warunkiem zbawienia jest trwanie w Kościele nie tylko ‚ciałem’, ale i ‚sercem’ – przypomina Franciszek. Najwyraźniej uznał, że nie można dłużej pozwolić na pozostawianie złudzenia jedności przy postępującym faktycznie podziale. Nie można pozwolić na szerzenie się utajonej schizmy. To ostatecznie kwestia zbawienia.
Decyzja Franciszka to kolejny etap walki o jedność Kościoła. Czy będzie bardziej skuteczny, niż decyzje poprzedników? Zobaczymy. Oby tak było. To nie znaczy, że działania Jana Pawła II i Benedykta XVI były błędne. W moim odczuciu były konieczne, nawet jeśli graniczyły z naiwnością. Dawały szansę, którą dać należało. Nawet, jeśli istniało ryzyko nadużycia dobroci i zrozumienia. Taka jest logika naszej wiary.
Tak, radykalność decyzji to dziś – po trzynastu latach – szok. Ale myślę, że warto zaufać papieżowi. Dokładnie tak samo, jak warto było ufać poprzednikom.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.