I tu jest chyba największy problem. Czy potrafimy tak patrzeć na czyjeś życie, by cieszyć się dobrem, choćby niedoskonałym, wzmacniać je i ochraniać?

Reakcje na deklarację Fiducia supplicans (niedawno otrzymaliśmy w końcu polskie tłumaczenie) wahają się od „nie zmienia się nic” po „zmienia się wszystko”. Tymczasem wydaje się, że ani jedno, ani drugie nie jest prawdą.

Po pierwsze. Trzeba podkreślić, że deklaracja wielokrotnie i w różny sposób zastrzega, że nie ma mowy o błogosławieniu związków niesakramentalnych czy par homoseksualnych w taki sposób, w jaki szafarz błogosławi sakramentalne małżeństwo. Nie ma to być kościelny analog cywilnych związków partnerskich. Nie może być też mowy o żadnej uroczystości ani związku z cywilną uroczystością.

Błogosławieństwo jako takie – wezwanie łaski Boga nad konkretnym człowiekiem czy grupą ludzi, prośba o interwencję Ducha Świętego w jego /ich życiu nie budzi w Kościele żadnych oporów. Błogosławimy ludzi – zbiorowo czy pojedynczo – nie pytając o ich status. To nie jest i nigdy nie był problem. O co zatem w całej sprawie chodzi?

Obawa, która była przyczyną pytań, i którą Deklaracja próbuje rozwiązać, brzmi: czy możemy błogosławić parę? Nie każdą z osób oddzielnie, ale pewne „my”, które tworzą, skoro relację między nimi uznajemy za grzeszną? Czy nie będzie to niedopuszczalnym uświęcaniem grzechu? I tu właśnie słyszymy odpowiedź twierdzącą. Tak, takie błogosławieństwo jest możliwe (przy wszystkich zastrzeżeniach, które w dokumencie wymieniono). Może przynieść dobro.

Ty działaj

To sygnał ważnej zmiany duszpasterskiej w stosunku do ludzi żyjących w sytuacjach nieregularnych. Zamiast zaczynać rozmowę od: „nawróćcie się, a dostaniecie dostęp do łaski” prosimy Boga, by wszedł w życie tych ludzi takie, jakie jest dziś. By przemieniał je od wewnątrz i pozwalał im dojrzewać. By wzmacniał to, co dobre, i prowadził ich ku Sobie. 

To znaczy też, że nie patrzymy już na ich życie jako na coś „złego do gruntu” i możemy dziękować Bogu za to dobro, które już w nich – i dla nich – uczynił.

I tu jest chyba największy problem. Czy potrafimy tak patrzeć na czyjeś życie, by cieszyć się dobrem, choćby niedoskonałym, wzmacniać je i ochraniać? Nie, nie chodzi o to, by na zło oślepnąć, ale o to, by nie przesłoniło nam ono wszystkiego. Inaczej w wielkim pragnieniu jego wykorzenienia możemy zadeptać wzrastające dobro. A to ono jest owocem Bożej łaski i szansą.

Jeszcze może jedna uwaga, na marginesie. Błogosławieństwo to nie życzenia zdrowia, szczęścia, powodzenia i pieniędzy. Choć oczywiście to wszystko może oznaczać. Bóg, którego łaski wzywam nie jest domowym bożkiem, zapewniającym powodzenie moich planów. To wiatr i ogień.

Których pragnę. Dla siebie i kogoś.

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.