Co, jeśli przełożony nie szanuje człowieczeństwa tych, których mu powierzono? Jeśli traktuje ich jak dostępny do wykorzystania zasób ludzki, zasilany modlitwą i sakramentami a zatem niewyczerpywalny? Takie szczególne perpetuum mobile?

Tytuł zdecydowanie prowokacyjny, zainspirowany pewną facebookową wypowiedzią. Oczywiście: dotyka sprawy Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie. Ale nie Jordanowem chciałabym się dzisiaj zająć. Przynajmniej nie bezpośrednio.

Wybór godzien szacunku

Komentujący wydarzenia na łamach Tygodnika Powszechnego ks. Jacek Prusak poruszył ważny aspekt sprawowania władzy w Kościele. Najsilniej jest on zapewne widoczny w zakonach żeńskich, ale nie ogranicza się do nich. Myślę, że można się z nim spotkać także w zakonach męskich, instytucjach kościelnych czy po prostu w diecezjach. Otóż: osoba decydująca się na życie poświęcone Bogu we wspólnocie zakonnej czy jako prezbiter diecezjalny decyduje się na oddanie części swojej wolności. Nie od niej będzie zależało (a przynajmniej: nie tylko od niej), gdzie zostanie posłana i jakie zadania przyjdzie jej wykonywać. Decyduje się na posłuszeństwo. I jest to wybór w pełni godzien szacunku. 

Pytanie jednak, jak to posłuszeństwo będzie rozumiane? W jaki sposób egzekwowane przez przełożonych? Czy ten sposób sprawowania władzy sprzyja rozwojowi człowieczeństwa i otrzymanych od Boga darów, czy wręcz przeciwnie? W jaki sposób szanuje się talenty danej osoby? I jaką pozostawia się przestrzeń na odmowę?

Zasób ludzki

Mówią, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Duchowni i osoby konsekrowane nie są przed tym automatycznie chronione. W świecie świeckim od tego mamy demokrację, by kontrola równoważyła ewentualne zapędy autorytarne. W Kościele takiego bezpiecznika nie ma. Pytanie, czy jest jakikolwiek?

Co, jeśli przełożony lub przełożona nie szanuje człowieczeństwa tych, których mu powierzono? Jeśli traktuje ich jak dostępny do wykorzystania zasób ludzki, zasilany modlitwą i sakramentami a zatem niewyczerpywalny? Takie szczególne perpetuum mobile? Jeśli do perfekcji opanował sztukę manipulacji? Co jeśli nie przyjmuje odmowy, a wspólnota nie potrafi stawić oporu?

Taki model może funkcjonować przez pokolenia. Jeden przełożony odchodzi, ale nadchodzą kolejni, przez niego wychowani (zdeformowani). Jak tu zmienić coś, co tak działało „od zawsze” i „było dobrze”?

Nie, nikogo nie oskarżam. Ani o demoralizację, ani o głupotę. Zupełnie nie o to chodzi. To nie jest problem pojedynczych czarnych owiec (metoda kozła ofiarnego niczego nie rozwiąże…)

Bogiem być

Pracuję od lat jako lekarz. Zawód świecki, ale „z misją”. Łączący się z olbrzymią odpowiedzialnością, ale i władzą. Funkcjonujący – niestety – na ludzkim poświęceniu. Znałam bardzo wielu starszych lekarzy, dla których praca w wymiarze przekraczającym możliwości „materiału ludzkiego” była oczywistością. Jakakolwiek próba protestu ze strony młodych przyjmowana była z oburzeniem. My tak pracowaliśmy, daliśmy radę, wy też powinniście! Jesteście bogami, ratujecie ludzkie życie, macie obowiązek się poświęcić!

Część to, niestety, przyjęła za swoją dewizę. W końcu bycie bogiem może wydawać się tożsamością atrakcyjną. I obawiam się, że w ten sam sposób potraktują swoich następców.

Moje doświadczenie jest takie, że ludziom, którzy tak przeżyli całe życie, nie sposób tego wytłumaczyć. Jak mieliby przyjąć, że mogli żyć inaczej? Jak mieliby przyjąć, że ci koledzy i koleżanki, którzy wpadli w alkoholizm czy inne nałogi nie byli po prostu „słabszym materiałem”? Że żaden człowiek nie jest w stanie udźwignąć ciężaru bycia bogiem, i żaden nie jest jak bóg niezniszczalny? Że choćby nie wiem jak chciał być najlepszym z bogów, to w końcu pęknie? Może nie popełni błędu, może nikogo nie zabije. Może „tylko” stanie się nieludzki…

Jak uwierzyć, że ten bardzo ciężki krzyż był pomyłką?

W medycynie bardzo długo nie była możliwa żadna zmiana. Musiało minąć najstarsze pokolenie. Już moje myślało nieco inaczej, a ciągle przecież struktury oczekują nowych „bogów”, którzy zdecydują się na „samospalenie”. Na szczęście, chętnych jest coraz mniej. I świeccy mają łatwiej. Mogą odejść bez życiowej rewolucji (albo przynajmniej jest ona mniejsza).

Ile czasu zajmie nam zmiana w Kościele?

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.