„Edukacja rzekomo chrześcijańska”. To był pierwszy wątek w wypowiedziach Franciszka w Kanadzie, który mnie poruszył. W istocie, pojawił się w przemówieniu na spotkaniu z rdzenną ludnością i członkami wspólnoty parafialnej w Edmonton, już pierwszego dnia pielgrzymki. Papież komentował oczywiście działalność szkół rezydencjalnych. Z pewnością: osoby, które je zakładały i prowadziły miały najlepsze intencje. Ale wiemy, co jest wybrukowane dobrymi chęciami.
Edukacja musi zawsze zaczynać się od poszanowania i promowania talentów, które już istnieją w człowieku. Nie jest ona i nigdy nie może być czymś, co można odgórnie narzucić, bo wychowanie to przygoda wspólnego poznawania i odkrywania tajemnicy życia.
Papież mówi to w kontekście rdzennej ludności Kanady, jej pierwszych mieszkańców. Ale moje myśli biegną do naszej, polskiej edukacji. Wnioski, niestety, nie są budujące…
Ale może zostawmy edukację jako taką. Zajmijmy się jej wycinkiem: katechezą. Pomijam w tym momencie, że – jak wynika z wielu komentarzy – właściwie nie wiemy, czym ona ma być i do czego prowadzić. Na ile ewangelizacją (preewangelizacją?), na ile formacją intelektualną wierzących, na ile wprowadzeniem w praktyki pobożnościowe, przygotowaniem do sakramentów? Pytanie jest w tym momencie szersze: jak głosimy dzieciom Boga? Czy w wyniku tego głoszenia one się do Boga zbliżają? A może wręcz przeciwnie? Dlaczego?
Istotnie, wygodniejsze wydaje się wpojenie w ludzi Boga, niż pozwolenie ludziom, by zbliżyli się do Niego – to jest sprzeczność. Ale to się nigdy nie udaje, ponieważ Pan nie przychodzi w ten sposób: nie przymusza, nie tłumi i nie uciska; natomiast zawsze miłuje, wyzwala i pozostawia wolnymi.
Wiara przestrzenią buntu?
Moim osobistym doświadczeniem jest Bóg, który uwalnia. Z zewnętrznych, społecznych wymogów i wewnętrznych, ludzkich zapętleń. Bóg, przed którym stoję, sprawia, że się prostuję i wyciągam ręce w górę, by Go wielbić. Jednocześnie wielokrotnie zauważam, że jest to doświadczenie rzadkie. Przeciwnie: wielu postrzega Boga i religię jako źródło ograniczeń. Jakoś mnie nie dziwi, że Go odrzucają. Jako pierwszą rzecz po wyjściu z domu. Albo jeszcze szybciej, gdy tylko rodzina przestanie naciskać.
No, chyba że wolą się w mysiej dziurze religii schować na dłużej. Oddzielić od świata, siebie i wszelkich trudności. Owszem, niestety, proponujemy taką opcję. Czasem nazywamy ją nawet powołaniem. Tylko jak potem od takich schowanych wymagać, żeby wyszli głosić? I kogo będą głosić? Boga czy swoje lęki i uspokajające rytuały? Kogo przyciągną?
A może w tym jest właśnie problem? Głosimy to, co znamy? Niestety, tylko to?
Nie dajemy młodym ludziom doświadczenia, że wiara może być ich wyborem. Do tego trzeba by zrezygnować z wygodnego i poprawiającego statystyki przymusu. Że może stanowić przestrzeń wolności większej, niż kiedykolwiek jest w stanie dać świat. Że może być przestrzenią buntu. Ich buntu (!)
Konserwatyzm i chrześcijaństwo nie mają ze sobą nic wspólnego. Poza tym, że ten pierwszy lubi tego drugiego używać do własnych celów. Aż w końcu zabije w nim całkiem smak, zostawiając tylko konwenans, lęk i nudę.
Papież po raz kolejny woła o Ducha, który rozsadzi lepką skorupę.
Nie tylko w Kanadzie.
***
Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.