Nie chodzi o relację, która wynosi nas ponad „potrzebujących biedaków”, a ich prowokuje do podstępów by nas wykorzystać (to słodka zemsta za utajoną pogardę). Chodzi o braterstwo.

Już za chwilę kolejny Światowy Dzień Ubogich. Preludium do świętowania królowania Jezusa Chrystusa. Ten Król w końcu nie nosił korony ze złota, ale cierniową. On dla nas stał się ubogim, byśmy my mogli stać się bogaci w Jego łaskę.

Włączyć się, pomóc, przelać mniejszą czy większą kwotę… Liczba zbiórek na taki czy inny cel niemal nas czasem zalewa. Potrzeby spowodowane przez nowe wydarzenia rosną, ale stare przecież nie znikły. To prowokuje do obojętności. Nasze możliwości nie są bezgraniczne. I przecież nie chodzi o to, by innym sprawić radość, a sobie utrapienie (!)

Chodzi o to, by była równość.

Dwa ośrodki

Nasz Król stał się ubogim. Troska o to, by nikomu nie brakowało tego, co konieczne jest 

dla naszej wiary kluczowa. Chrześcijaństwo (podobnie jak judaizm) jest religią o dwóch ośrodkach. Jednym jest kult (relacja do Boga), drugim troska o ubogich (relacja do brata). Tu nie ma: najpierw jedno, później drugie. Któregokolwiek by nie stawiać na pierwszym miejscu. Konieczne są oba. Równolegle.

Jesteśmy w sytuacji, gdy narasta zmęczenie pomaganiem. Jak długo możemy dać radę? Nasza sytuacja też przecież nie staje się coraz łatwiejsza. Wręcz przeciwnie. Ale nie możemy przecież odwrócić się plecami. Potrzebujemy wytrwałości. Takiej, jakiej trzeba było przed wiekami w Koryncie i pewnie później w wielu miejscach na świecie.

Warto jednak przywołać papieskie przypomnienie z tegorocznego orędzia. Nie chodzi o to – pisze Franciszek w tegorocznym orędziu – „aby mieć wobec ubogich postawę świadczenia usług socjalnych, jak to często się dzieje; trzeba natomiast działać, aby nikomu nie zabrakło tego, co konieczne.” I nieco dalej: „Pilnie należy znaleźć nowe drogi, które mogą poprowadzić ponad układy tej polityki społecznej, rozumianej „jako polityki dla ubogich, ale nigdy z biednymi i nigdy z ubogimi, a tym bardziej nie będącej częścią projektu, który może doprowadzić ludzi do siebie”.

„Ci biedacy”

Jesteśmy ciągle więźniami schematu charytatywnego. Rozdawniczego. Socjalnego. Ktoś daje, by miał ktoś. Jednocześnie przecież otrzymuje coś w zamian. Czasem tylko i aż satysfakcję i poczucie własnej siły. Nierzadko dobre imię czy po prostu reklamę, co przekłada się na zyski. Czy daje też siłę drugiemu? A może raczej go osłabia i uzależnia?

Nie, nie musi tak być. I bezdyskusyjnym jest, że czasem nie ma innego sposobu na pomoc. Ale jednak tak stać się może. Ciągle więc trzeba szukać sposobów, by raczej być z ubogimi i działać z nimi, nie dla nich. 

To trudniejsze. I często na początku daje mniej satysfakcji. Ale ostatecznie nie chodzi o relację, która wynosi nas ponad „tych potrzebujących biedaków”, a ich prowokuje do podstępów by nas wykorzystać (to słodka zemsta za utajoną pogardę). Chodzi o braterstwo, w którym nie ma miejsca ani na jedno, ani na drugie. Ono przynosi największy owoc. W nas wszystkich.

To dobry czas, by zmienić myślenie. 

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.