Co jakiś czas słyszę słowa o zagrożeniu wolności religijnej stosowane do sytuacji w Polsce. Wielkie słowo, stosowane w kontekście, który tu nie przystaje. Wolność religijna jest prawem do wyznawania swojej wiary swoim życiem. Tym prywatnym i publicznym. Chroni prawa człowieka do zachowania własnej tożsamości i wyrażania jej. Nie jest ochroną praw instytucji, to wtórne.
Warto zaznaczyć, że jest to prawo do wyznawania religii lub nie. To znaczy: nikt nie może być z powodu wyznania prześladowany, ale i do wyznawania czy praktykowania jakiejkolwiek religii zmuszany. Wolność religijna jest zatem także prawem do nie-wyznawania. To prawo także ateistów.
Konflikt wolności
Wolność religijna wchodzi w konflikt z prawem państwowym – w naszej przestrzeni kulturowej – zazwyczaj w sferze publicznej. Chodzi o ubiór w czasie pełnienia funkcji urzędniczych, chodzi o (ważna kwestia) klauzulę sumienia, argument ten bywa podnoszony także w kontekście nauczania religii czy wychowania dzieci zgodnie z własną wiarą. Czy zatem wolność religijna jest prawem absolutnym? Czy państwo ma prawo karać za zachowania motywowane przekonaniami czy nakazami religijnymi? Otóż: ma. Kiedy?
Po pierwsze i najważniejsze. Wolność każdego człowieka jest ograniczona wolnością drugiego. Wolność religijna nie może stać się alibi dla naruszania czyichś praw. Przykładem dość oczywistym są morderstwa honorowe. Na tej płaszczyźnie rozgrywa się też dyskusja o aborcji. Mówimy o prawie do życia dziecka. Mówimy o prawie do postępowania w zgodzie z własnym sumieniem. I mówimy (jako społeczeństwo) o prawach reprodukcyjnych kobiet. Te trzy prawa stają ze sobą w konflikcie. Decyzja, które z tych praw wygra lub na jakim poziomie zostanie ustalona równowaga należy do państwa.
Trzeba o tym dyskutować. I próbować ustalić równowagę, pamiętając, że dla części naszego społeczeństwa ważne są całkiem inne prawa osobiste, niż dla mnie.
Moje wartości
Druga ważna kwestia to prawo do przekazywania wiary i wynikających z niej zasad. To obejmuje prawo do swobodnego nauczania religii i wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców. Cóż, jestem przekonana, że prawo do swobodnego nauczania religii nie oznacza prawa do nauczania jej w ramach zajęć w szkole i za pieniądze podatników. Może tak być, jeśli tak się jako społeczeństwo umówimy. Ale nie musi. I nie będzie to ograniczenie wolności religijnej.
Co zatem z prawem do wychowania dzieci?
W tym rozważaniu pomijam w oczywisty sposób wszystkie zachowania krzywdzące – o tym było w poprzednim punkcie. Jest oczywiste, że nikt nie może ingerować w normy przekazywane w domu. Trzeba jednak zadać pytanie, czy rodzic może oczekiwać od szkoły państwowej, żeby wychowywała jego dziecko w zgodzie z jego normami? Zapewne tak – w monokulturowym społeczeństwie. Ale takiego nie mamy. Rodzice kierują się różnymi systemami wartości, coraz częściej pochodzą z różnych części świata i wyznają różne religie. Nie ma takiej możliwości, by szkoła wychowywała każde dziecko inaczej. A nawet, gdyby było to możliwe, to nie byłoby dobre dla społeczeństwa. Potrzebujemy jako społeczeństwo jednego języka kulturowego, to buduje spójność. Stwarza płaszczyznę wspólnoty i pozwala na integrację.
Znów zatem potrzebujemy w państwie pewnego kompromisu. I nie jest on naruszeniem naszych praw, w tym wolności religijnej, ale ich uznaniem jako istotnej zasady ogólnej, dotyczącej wszystkich.
Instancja moralna
I na koniec jeden komentarz. Przeczytałam, że Kościół „ma prawo istnienia w przestrzeni publicznej nie tylko za sprawą publicznych nabożeństw, ale również jako doniosła instancja moralna”. Cóż, takie prawo nie istnieje. Doniosłą instancją moralną można być tylko wtedy, gdy ludzie mnie za taką uznają. Jeśli nie, żadne prawo nie pomoże.
(Nad)używanie wielkich słów do obrony własnych interesów prowadzi w przeciwnym kierunku.
***
Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.