Chrześcijanie powinni być ludźmi wyprostowanymi i wolnymi. Wolnymi wobec społecznych konwenansów, wobec kultury, w której przyszło im żyć, wobec tradycji, które zastali.

„Duchownemu, pracownikowi KUL, zatrudnionemu na wydziale prowadzącym kierunek misyjny, występującemu w mediach jako reprezentant KUL – nie można kwestionować nauki Konferencji Episkopatu Polski, stwierdzając między innymi, że należy przemyśleć antropologię chrześcijańską. To wywołuje niepokój.” – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla KAI rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Mirosław Kalinowski. Odniósł się w ten sposób zapewne do wywiadu ks. Alfreda Wierzbickiego opublikowanego na Onecie we wrześniu ubiegłego roku.

Pominę dywagacje, co wypada, a co nie (bo to chyba ta kategoria) duchownemu i pracownikowi naukowemu uczelni. W moim najgłębszym przekonaniu po to są uczelnie, by zadawać pytania. To jedyna droga pozwalająca na refleksję. Konieczna, jeśli pamiętamy, że nie posiadamy prawdy, ale ciągle się do niej przybliżamy. Jeśli pracownikom naukowym jakiejkolwiek uczelni „nie wypada” zadawać pytań czy kwestionować przyjętych poglądów, to placówka ta – w mojej opinii – nie zasługuje na miano uniwersytetu. Ale nie o tym chciałabym dziś mówić.

Nie wiemy, kim jesteśmy

Mam złą wiadomość: antropologia chrześcijańska jest dziś wielką nieznajomą. Nie mają o niej pojęcia ani katolicy, ani niewierzący. Już dawno przesłoniliśmy ją moralnością chrześcijańską i społecznym konwenansem. Mówimy co wolno, co nie. Mówimy co wypada, co nie. Nie mówimy, kim jest człowiek w Bożej optyce i co z tego wynika (poza – oczywiście – kolejnymi normami).

Najwięcej mówi się o antropologii chrześcijańskiej w kontekście płciowości i seksualności. To w obecnym świecie gorący temat. Pojawia się wiele nowych teorii. Teorii opartych na innych niż chrześcijańska antropologiach. W środowiskach naukowych niewidzialna jest jedna antropologia: chrześcijańska. Chrześcijaństwo jest postrzegane jedynie jako źródło represyjnych norm, które trzeba szanować o tyle, o ile są ważne dla pacjenta. Praktyka terapeutyczna – jeśli zainteresowany nie ma oporów – może odejść od nich bardzo daleko.

W moim najgłębszym przekonaniu to błąd. Nie dlatego, że łamie normy, ale dlatego, że oddziela seksualność od więzi między dwojgiem ludzi. Tymczasem dobrowolnie podjęte współżycie, jeśli nie sprowadza którejś ze stron do przedmiotu, samo w sobie jest więziotwórcze. Nawet jeśli wcześniej żadnej więzi między ludźmi nie było.

Człowiek wyprostowany

Marzę, żebyśmy zaczęli mówić po prostu o tym, kim jest człowiek w optyce chrześcijańskiej. O tym, że jest istotą stworzoną do więzi z Innym, wolną i rozumną. Zdolną do wybierania własnej drogi i zobowiązaną do wybierania. Istotą wyprostowaną, nie tylko w sensie chodu dwunożnego, ale przede wszystkim godności, która domaga się uszanowania. Jest kobietą lub mężczyzną (jakie są biologiczne wykładniki tego faktu to już kwestia nauki), ale najpierw zawsze jest człowiekiem. Zawsze. Niezależnie od płci, rasy, ale i wieku czy sprawności umysłowej (!)

Czy szanujemy człowieka w dzieciach? W osobach niepełnosprawnych? W ludziach w wieku podeszłym? Czy pozwalamy im być wyprostowanymi, czy może w trybie „wypada /nie wypada” nakładamy im garb z naszych oczekiwań?

Chrześcijanie powinni być ludźmi wyprostowanymi i wolnymi. Wolnymi wobec społecznych konwenansów, których przez wieki narosło bardzo wiele. Wobec kultury, w której przyszło im żyć, nawet tej przez nich samych stworzonej. Wobec tradycji, które zastali. Powinni być ludźmi szanującymi to, co wartościowe i sprzeciwiającymi się złu. Odważnie szukającymi większego dobra.

Jeśli tacy będziemy Ewangelia znów zacznie pociągać. Na razie wielu kojarzy się głównie z garbem, żeby nie powiedzieć: łańcuchem. A to nie jest antropologia chrześcijańska. Wręcz przeciwnie.

Przeczytaj również:
Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć: terapia, dla której motywacją jest odrzucenie tej części własnej tożsamości, którą stanowi seksualność, i która tę motywację umacnia (a może nawet sakralizuje!) jest szkodliwa.