Cenię konkret. Ten namacalny, codzienny, mało spektakularny. Konkret pomocnej dłoni. Słowa. Wiedzy. Konkret bliskości.

Kończy się rzeczywistość kościelna, jaką znamy i do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Myślę, że to stwierdzenie opisuje powszechne doświadczenie, niezależnie czy ta zmiana postrzegana jest jako zjawisko pozytywne, czy jako katastrofa. Bo przecież dla wielu z nas Kościół miał być właśnie oazą stabilności w zmiennym świecie. Żeby nie powiedzieć: kryjówką.

Co będzie dalej? Nie wiadomo. Ci, którzy chcą iść, szukają wizji. I dobrze, że szukają, stawiają pytania, próbują odróżnić to, co kluczowe od tego, co zmienne. To ważne. Ale ostatecznie zmiana nie dokonuje się w sferze wizji czy idei. Dokonuje się w praktyce. Wizje trzeba przełożyć na rzeczywistość. Choćby w tak ograniczonej wersji jak życie moje i ludzi obok mnie.

Być może to moja słabość. Nie jestem wizjonerką. Nie dla mnie daleki horyzont. Dużo łatwiej mi widzieć to dobro, którego potrzeba tu i teraz. To dobro, które jest warte mojego zaangażowania. Które jest w moim zasięgu. I może to nie jest zły trop: iść naprzód, za dobrem. Za Ewangelią. Samemu stając się Kościołem takim, jakiego pragnę.

Cenię konkret. Ten namacalny, codzienny, mało spektakularny. Konkret pomocnej dłoni. Słowa. Wiedzy. Konkret bliskości. Tu, teraz, obok mnie. To on daje się doświadczyć.

Idę za konkretem. W takim stopniu, w jakim potrafię, w jakim jestem w stanie. Zmieniając – może o milimetr – swoją i czyjąś rzeczywistość. Ale podobno jeden człowiek to cały świat.

Konkret dla Kościoła

Jakie jest to dobro, którego pragnę dla Kościoła? Pierwszym jest nim spotkanie. To początek synodalności. Najpierw trzeba się spotkać i spróbować usłyszeć. Wyrośliśmy w innych środowiskach i w różnym czasie. Mówimy innymi słowami. Ale wszystkim nam na Kościele zależy.  Bardzo bym chciała przebić się przez pancerz zdawkowych kontaktów, które nikogo z nikim nie łączą. Które są iluzją spotkania człowieka z człowiekiem.

I nie, nie chodzi o krąg towarzyski, wspólnotę czy grupę wsparcia. Nie chodzi w ogóle o grupę, która z natury jest ograniczona. Raczej o pewną społeczność, która wszelkie istniejące grupy i ludzi poza nimi łączy i na siebie nawzajem otwiera. Społeczność, która obejmuje duchownych, świeckich i osoby konsekrowane, zaangażowanych i tych, którzy gdzieś się tylko czasem pojawiają.

To nie jest niemożliwe. Naprawdę, ku mojemu zaskoczeniu, nie jest. Nawet jeśli to praca właściwie nieskończona.

Ale jest jeszcze i drugie. Bardzo bym chciała, by Kościół zaczął być postrzegany jako miejsce wolności. Zbyt często jesteśmy wdrożeni w myślenie w kluczu prawa, zasad i powinności. Pytanie o miłość właściwie znikło. Zbyt wielu z nas wpojono strach przed myśleniem (To niebezpieczne! Można błąd popełnić!). I nie dotyczy to tylko świeckich. Znacznie łatwiej posłużyć się schematem, kalką, powołać na autorytet… Tak, to prawda, to wygodne. Nie trzeba wtedy zbyt wiele wiedzieć i nie ma konieczności się do tej niewiedzy przyznawać.

Niestety, w ten sposób nie dojdziemy do niczego. Nie ma innej drogi, jak odważyć się szukać. I tu także nie liczyłabym na zmiany „odgórne”…

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.