Wszelkie inicjatywy duszpasterskie, modlitewne są z założenia skierowane do obecnych. Wierzących i praktykujących. Ci, którzy odeszli, nawet jeśli się o nich dowiedzą, tylko wzruszą ramionami.

Jeśli chodzi o młode pokolenie, to – wedle badań CBOS – 69% uważa się za wierzących, z czego zaledwie 4% za głęboko wierzących. Za całkowicie niewierzących 12,3% a za raczej niewierzących 14,7%. Natomiast wśród jeszcze młodszych, czyli uczniów szkół średnich, tylko 47% uważa się za wierzących, a 6,4% za głęboko wierzących. Za całkowicie niewierzących 22,9 % a za raczej niewierzących 20%. Czyli w sumie niewierzących jest 43%. […]

Dziś tylko 23,9% mieszkańców największych miast deklaruje, że praktykuje regularnie, natomiast nieregularnie 32%, a odsetek w ogóle niepraktykujących osiągnął 44,2%. Ponadto 34% deklaruje się jako całkowicie niewierzący. Oznacza to, że niemal połowa mieszkańców Warszawy, Krakowa, Łodzi, Wrocławia i Poznania nie ma już żadnego kontaktu z Kościołem, a systematyczny kontakt ma zaledwie co czwarty lub piąty.

To dwa krótkie fragmenty analizy Marcina Przeciszewskiego opublikowanej w tym tygodniu na eKAI. Przywołuję liczby, bo warto sobie uświadomić jedną rzecz: wszelkie inicjatywy duszpasterskie, modlitewne są z założenia skierowane do obecnych. Wierzących i praktykujących. Ci, którzy odeszli, nawet jeśli się o nich dowiedzą, tylko wzruszą ramionami. Ich to przecież nie dotyczy!

Co widzą nieobecni?

Trzeba postawić sobie pytanie, co widzą nieobecni? Otóż – po pierwsze – informacje medialne. To znaczy, przede wszystkim afery, skandale i – ewentualnie – jakieś szczytowe głupoty wygadywane przez przedstawicieli hierarchii. Taki jest obraz Kościoła w mediach. I nie jest to wina mediów. Co można z tym zrobić? Sensownie reagować na zło i – przede wszystkim – myśleć, co się mówi. I jak to może zostać odebrane.

Ale to jest tylko część tego, co konieczne. Tu chodzi tylko o to, by przestać gorszyć. Bo najbardziej gorszy nie samo popełnione zło, ale jego ukrywanie, tuszowanie – i głupota. To chcę podkreślić, bo jestem przekonana, że zgorszenie głupotą bywa najgorsze ze wszystkich.

Co jeszcze widzą nieobecni? Świadectwo życia. Proste świadectwo ludzi, którzy żyją swoją wiarą. Choćby nawet o niej nie mówili, to przecież są. Jeśli w ich zachowaniu, w ich życiu, w ich pracy będzie przebijała Boża mądrość, dobroć i wolność, to staną się łącznikami z Bogiem. Nawet, jeśli nikogo nie przyprowadzą do kościoła.

A może w kimś obudzą coś, co dawno umarło? Jakieś doświadczenie dawnej radości, wolności, wspólnoty? Jakieś pragnienie, które wydawało się niespełnialne?

Doświadczenie

Tyle tylko, że żeby coś obudzić, trzeba takie doświadczenie mieć. I tu widzę rolę wszelkich inicjatyw młodzieżowych. Nawet jeśli od razu nie przełożą się na wiarę i praktyki, to przecież sieją ziarno, które może wykiełkować po latach. Byle nie zawalić go kamieniami zgorszeń.

A jeśli nie ma? To potrzeba środowiska, w którym mogłoby powstać i się ugruntować. I nie, nie będą to raczej parafialne rekolekcje. Prędzej jakiś warsztat, na pograniczu psychologii i duchowości, w położonym na uboczu klasztorze. Za cenną inicjatywę uważam kursy Alfa. Pod warunkiem, że po nich coś będzie. Jakiś rodzaj formacji. Ludzi, którzy dopiero zaczynają żyć chrześcijaństwem, nie można zostawić samych. Wrzucić w parafię bez wsparcia wspólnoty. I nie wystarczą różne propozycje pobożnościowe. Ewangelizacja musi mieć dalszy ciąg. No, chyba że „ewangelizujemy” tych pobożnych. Oni sobie poradzą.

Dobrą propozycją, szczególnie dla wychodzących z osobistego dna, jest tutaj neokatechumenat. Ma tę zaletę, że nie zostawia ludzi samych. Wręcz przeciwnie: ogarnia ich życie i zmienia jego rytm. Tak, to może być zaleta. Nawet jeśli tylko na początku drogi…

Dorosły-dorosły

Trzeba też postawić pytanie: jak w Kościele traktowany jest człowiek? Pracujący. Odpowiedzialny za swoje życie, za rodzinę, pełniący czasem ważne funkcje? Człowiek, który chce w swoim środowisku – jakie by nie było – mieć poczucie sprawczości? Jaką ma możliwość wpływania na tę wspólnotę, którą chcemy, by nazywał swoim domem?

O tym jest tak naprawdę synodalność. O relacjach we wspólnocie. Nie będę się identyfikować z czymś, w czym mogę być tylko klientem. Nie czuję się dobrze w strukturze, w której mogę być oklaskującym – lub pozostać na marginesie. Zwłaszcza jeśli ten margines ma opinię „tłumu, który nie zna Boga”. Trzeba mieć sporo siły i swoje środowisko wiary, by taka sytuacja jej nie zabiła. Zwłaszcza jeśli ktoś usiłuje samodzielnie myśleć.

W Kościele w Polsce brakuje posługi myślenia. Brakuje formacji intelektualnej. Jak bardzo, widać po popularności kursów Archidiecezjalnego Centrum Formacji Pastoralnej w Katowicach. Wielu ludzi chce wiedzieć. Chce rozumieć. Chce myśleć. I chce, by w parafii traktowano ich jak dorosłych w relacji z dorosłymi.

Słucham propozycji dla Kościoła w Polsce… Ech.

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.