Jeśli tych ludzi grzech pcha w kierunku ateizmu, to znaczy, że w Kościele nie widzą tej nadziei, która jest jego sednem.

„Jeśli ktoś ma zachlapane grzechem sumienie, zanurzone w bagnie, to najprościej jest wyprzeć wiarę w Boga, bo ona przeszkadza, rodzi dyskomfort poczucia winy” – powiedział niedawno pewien biskup. Miało to być wyjaśnienie demonstracyjnej niewiary. Cóż, być może po części tak jest. Ale oznacza to dramatyczną klęskę Kościoła. Bo po co przyszedł Chrystus? Po co założył Kościół? By niósł ludziom nadzieję i przebaczenie. Uwolnienie od winy.

Ludzie bez szans

Jeśli tych ludzi grzech pcha w kierunku ateizmu, to znaczy, że w Kościele nie widzą tej nadziei, która jest jego sednem. To znaczy, że uważają, że nie znajdą przebaczenia. Są przekonani, że „tacy jak oni” zostaną odrzuceni. To może znaczyć, że nie spotkali Boga, który przebacza, tylko rygorystyczne zasady, których nie rozumieli lub w których nie byli w stanie wytrwać. A jeśli Go spotkali, a mimo to uciekają w niewiarę (tak, to możliwe!), to jest to reakcja największej z możliwych rozpaczy. Rozpaczy człowieka, który sam siebie potępia albo jest na progu takiego potępienia. To reakcja kogoś, kto duchowo kona. Potrzebuje reanimacji! Gdzie ta kościelna „eRka”?!?

Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników – mówi Jezus. Bóg właśnie ze względu tych ludzi – pogubionych i w rozpaczy – stał się człowiekiem i umarł na krzyżu. Tymczasem my często jesteśmy ślepi na ich ból. Wolimy się kisić we własnym sosie „sprawiedliwych”. I z pewną wyższością patrzeć na tych, którzy kryją się w cieniu. Sami sobie są winni. Niech się nawrócą, to ich z satysfakcją przyjmiemy.

Dalej już chyba odejść od Ewangelii nie można. Przerażające, że można tego nie widzieć.

Zbyt ciężka sprawiedliwość

Jest jeszcze jeden sposób odrzucania przebaczenia. Trudniejszy, bo czasem wydaje się być dowodem wielkości moralnej człowieka. Otóż: można odrzucać przebaczenie jako zbyt łatwe. Można uważać za dowód ludzkiej wielkości nieustanne dźwiganie własnych win, zwłaszcza tych, których po ludzku nie da się już naprawić. Można postawić na sprawiedliwość, której przebaczenie wydaje się urągać. To tak łatwo – mówią – dostać przebaczenie i mieć z głowy. Czasem dalej robić to samo!

Pytanie jednak, o co chodzi. O sprawiedliwość, tak jak ją po ludzku rozumiemy, czy o wolność czynienia dobra. Z głazem własnych win na plecach bardzo trudno iść. Owszem, bywa tak, że ten głaz nas pcha do odpokutowania win. Ale wtedy stajemy się jego niewolnikami. I nie zawsze – nawet w gorącym pragnieniu służby – wybieramy dobro. Ciężar tylko rośnie.

Naprawdę iść ku dobru można wtedy, gdy ten głaz ktoś z nas zdejmie. Zobaczy w nas wartość. Obdarzy godnością. Da swoją bezwarunkową miłość. Wtedy nagle możliwe staje się wszystko.

Dlaczego nie potrafimy tego ogłaszać?

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.