A może ten kryzys jest właśnie po to, by jedni poczuli, że są podmiotami, a drudzy musieli wypuścić z rąk część władzy?

„Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.”

To cytat z wczorajszej Ewangelii. I rutynowy motyw wszelkich modlitw o powołania kapłańskie i zakonne. Optymalnie: z naszej parafii. (Tego nie rozumiem. Co za różnica, skąd? Jak będzie powołanie z parafii sąsiedniej, to już gorzej? A może po prostu nowe powołania dobrze by o NAS świadczyły i to jest sedno tej modlitwy? Ale to dygresja.)

Bez wątpienia jest ich w Polsce coraz mniej. Nie mam złudzeń, że działa tu generalnie odejście od Kościoła i wiary młodych ludzi, że ma znaczenie opinia Kościoła i malejąca społeczna pozycja księdza czy zakonnicy i wiele podobnych czynników. Ale zastanawiam się, czy nie ma w tym kryzysie także Bożej ręki?

A może tylu księży nie trzeba?

Przyzwyczailiśmy się do tego, że mamy wystarczająco dużo księży i osób zakonnych, by sami nie musieć się angażować. My jesteśmy normalnymi ludźmi, od takich rzeczy jak ewangelizacja mamy specjalnie oddelegowane służby. Z drugiej strony: jest nas wystarczająco dużo, byśmy mogli pełnić wiele funkcji, do których święcenia nijak nie są potrzebne. Zwłaszcza związane z jakimś obszarem kościelnej władzy. Albo zarządzania finansami. „Wy się nie wtrącajcie – to nasza rzecz”…

A może ten kryzys jest właśnie po to, by jedni poczuli, że są podmiotami, a drudzy musieli wypuścić z rąk część władzy? Może taka jest Boża wola, by „delegatów”, „pośredników” było mniej, ale by dzięki temu Kościół ożył?

Bo owszem, bez kapłanów nie ma Eucharystii, nie ma sakramentu pokuty i pojednania. Ale doprawdy, taki Caritas sobie bez nich doskonale poradzi. Podobnie kościelne media. Także część stanowisk w kuriach mogą bez problemu zająć świeccy. I niekoniecznie chodzi tylko o stanowiska podrzędne.

Jeśli kapłanów brak, czemu mają w ten sposób marnować swoje powołanie?

Może teraz jest czas świeckich?

I dalej: czemu modlimy się tylko o powołania kapłańskie i zakonne? Czemu nie modlimy się o powołania do małżeństwa? Czyżbyśmy mieli tak wiele sakramentalnych małżeństw? Czy ich świadectwo w dzisiejszym świecie jest nieistotne?

Czemu nie modlimy się o ewangelizatorów, liderów wspólnot, katechistów, lektorów, akolitów? Także o katechistki (nie katechetki, choć i tych brakuje), lektorki, akolitki? Bo jeszcze nie ma obrzędu? Bo ich nie potrzebujemy? A w ogóle to jak to, przecież od tego jest ksiądz?

Ciekawe, że ostatnio co chwila widzę informację o wyświęceniu nowych diakonów stałych. Nie dla kapłaństwa, dla posługi. Tu kandydaci są. Może teraz jest właśnie ich czas?

Może warto przeformułować nieco nasze myślenie o robotnikach Pańskiej winnicy. A przy okazji także nasze myślenie o Kościele. Nasze – to znaczy nie tylko księży. Wielu z nich już to wie i akceptuje, choć nie zawsze jeszcze przeszli od etapu wiedzy do konkretnych, codziennych decyzji. Bo „zawsze tak się robiło”. Bo nie umieją wchodzić w relacje z ludźmi nie z poziomu pasterza „pochylającego się” nad owieczką. A może nie zauważyli, że to nie są relacje prawdziwe.

Paradoksalnie po stronie świeckich pole do zmiany mentalności jest nie mniejsze.

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.