Problem z przebaczeniem wydaje się problemem tyleż powszechnym, co nie nowym. Wojna i kosmos krzywd wyrządzonych ludziom na Ukrainie sprawia jedynie, że powraca w kolejnej odsłonie. Chrześcijaństwo wzywa nas do przebaczenia krzywdzicielom. Czasem to wezwanie rozumiane jest jednak w sposób cokolwiek kuriozalny.
Po pierwsze trzeba powiedzieć: przebaczenie to proces. Zbyt wczesne mówienie o przebaczeniu (a tym bardziej nakłanianie do niego) może dodatkowo powiększać traumę. Do przebaczenia się dojrzewa. Zwłaszcza wtedy, gdy przez długi czas krzywda pozostawała niezauważona, gdy ktoś nam powtarzał, że to nasza wina czy nakłaniał, by „przebaczyć, zapomnieć, żyć dalej”. Nie, przebaczenie nie jest zapomnieniem. Nie jest też zignorowaniem własnej krzywdy. Ale na wszystko jest czas…
Pierwszym etapem jest: nie nienawidzić tego, kto uczynił mi zło (warto przy tym odróżniać nienawiść od gniewu). Nie złorzeczyć. Nie planować zemsty i jej nie podejmować. To i tak bywa kosmos… Nie, nie oznacza to braku obrony, jeśli krzywda trwa. Obrona jest koniecznością. Zawsze jednak jest pytanie o jej formę i zakres. Co jest konieczne, co wynika z pragnienia odwetu?
Dopiero, gdy skrzywdzony odzyska poczucie bezpieczeństwa, można podejść do tematu przebaczenia. A i tu trzeba powiedzieć kilka truizmów.
Uznaję cię winnym
Po pierwsze, przebaczenie oznacza uznanie winy sprawcy. Niewinnym się nie przebacza, bo nie ma czego. Nie oznacza przyznania racji sprawcy. Gdyby sprawca miał rację, można by go najwyżej przeprosić (!) Nawet w konfesjonale nie uzyska rozgrzeszenia ktoś, kto nie wyznaje żadnego grzechu. Może otrzymać błogosławieństwo, ale to co innego. Przebacza się winowajcy. Jeśli mówię: przebaczam, mówię tym samym: jesteś winny. A ja mam władzę dokonania osądu i władzę przebaczenia.
To trudne. Trzeba się na ten akt władzy zdobyć. Trzeba samemu sobie przyznać do niego prawo.
Idę dalej
Po drugie, przebaczenie jest naszym aktem wewnętrznym. Skrucha sprawcy może je ułatwić, ale nie musi. W istocie, nie jest konieczna. Najważniejsze jest to, że ja dotarłam do pewnego momentu w życiu. Momentu, w którym jestem zdolna się wyprostować, okazać siłę. Momentu, w którym decyduję się iść dalej. Zostawić za sobą to, co się stało.
Będę pamiętać. Zwłaszcza jeśli krzywda była wielka, jeśli zmieniła życie, nie sposób inaczej. Ale nie chcę, by była moją kotwicą. Chcę się od niej odbić. Chcę odpłynąć w przyszłość. To moja decyzja.
W końcu punkt trzeci. Przebaczenie nie oznacza pojednania ani ponownego nawiązania relacji. Pojednanie wymaga wzajemności. Wymaga wysiłku obu stron. Mogę czuć się do niego zdolna lub nie. Mogę go chcieć lub nie. Nikt nie ma prawa mnie do niego zmuszać. Może kiedyś to się stanie, może nie. To nie ma nic do rzeczy.
Mamy tendencję, by mówić o przebaczeniu zbyt wcześnie, na siłę, traumatyzując ofiary, albo by z góry przyjmować, że to niemożliwe. Owszem, możliwe. I uwalniające. Ale do tego trzeba dobrze zrozumieć, o co w nim chodzi…
***
Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.