Tak, wszyscy chcemy dobrze. Ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Także to nasze codzienne piekiełko, w którym czasem już trudno wytrzymać, ma z nich solidną podmurówkę.

ErikaWittlieb /Pixabay

Podróż apostolska papieża Franciszka do Iraku to wiele poruszonych tematów, dotyczących nie tylko tego kraju, ale i całego świata. Wybiorę tylko jeden wątek: braterstwa i pokoju, i jedno przemówienie, wygłoszone podczas spotkania międzyreligijnego w Ur. Posłuchajcie fragmentów:

„Bóg jest miłosierny, najbardziej bluźnierczym wykroczeniem jest profanowanie Jego imienia poprzez nienawiść do brata.”

„[Abraham] wyrzekając się swojej rodziny, stał się ojcem rodziny narodów. Coś podobnego dzieje się także z nami: w naszym pielgrzymowaniu jesteśmy wezwani do pozostawienia za sobą tych więzów i przywiązań, które, zamykając nas w naszych własnych kręgach, nie pozwalają nam zaakceptować bezgranicznej miłości Boga i postrzegać innych jako braci.”

„Nie będzie pokoju tak długo, jak długo inni to będą oni a nie my. Nie będzie pokoju tak długo, jak długo sojusze będą zawierane przeciwko komuś, ponieważ sojusze jednych przeciwko drugim jedynie zwiększają podziały.”

„Od czego zatem może rozpocząć się droga do pokoju? Od wyrzeczenia się posiadania nieprzyjaciół. Kto wierzy w Boga, nie ma wrogów, których musiałby zwalczać. […] Ten, kto podąża drogami Boga, nie może być przeciwko komuś, lecz dla wszystkich. Nie może usprawiedliwiać żadnej formy dyktatu, ucisku czy przewrotności, nie może przyjmować postawy agresywnej.”

Myślę o tym, co dzieje się w naszym kraju i w naszym Kościele. Myślę o tym, co dzieje się dziś między katolikami, już nawet o członkach innych wyznań i religii nie wspominając. Myślę o odmienianym przez wszystkie przypadki słowu „kryzys”, z którego przecież wszyscy szukamy wyjścia. Każdy po swojemu, każdy osobno, dobrze jeśli nie przeciw drugiemu, a tylko obok.

Tak, wszyscy chcemy dobrze. Ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Także to nasze codzienne piekiełko, w którym czasem już trudno wytrzymać, ma z nich solidną podmurówkę. Jeśli chcemy coś zrobić naprawdę, nie tylko czuć się jedynymi zbawcami kraju czy Kościoła, musimy posłuchać papieża i wyjść z własnego kojca.

Kryzys oznacza zmianę. Na lepsze lub na gorsze. Tak samo, jak było, już nie będzie. Być może niektórzy się jeszcze łudzą. Być może boją się: nie znają innych dróg. To naturalne, że nie wiemy, jak. To naturalne, że szukamy po omacku. Jesteśmy jak niewidomi. Ale przecież Bóg obiecał, że sprawi, że właśnie niewidomi pójdą po nieznanej drodze, że powiedzie ich ścieżkami, których nie znają, że ciemności zmieni przed nimi w światło. Tylko czy jego droga nie wydaje się nam zbyt absurdalna, by nią pójść? Czy nie wydaje się nam ciągle, że widzimy lepiej?

Tak, między nami zapewne wiele się wydarzyło. Kryzys nie wziął się znikąd. Jego bazą jest wiele nieporozumień, błędów i krzywd. Wiele głębokich, ciążących dziś ran. Ale mimo wszystko nie ma innej drogi niż zaryzykować i wyjść. Niż zacząć od nowa. Razem.

A to „razem” zaczyna się od siebie. Zawsze. Jeśli będziemy czekać na innych, nic się nie wydarzy. Po prostu nie zaczniemy.