Nikt nie chciałby być tak traktowany

Walczymy z kulturą śmierci, walczymy z ideologiami, pokrzykujemy i mnożymy zakazy, kompletnie ignorując punkt uchwytu, którymi są: potrzeba wolności, a zatem decydowania o sobie, i potrzeba zachowania godności. Słuchają nas tylko przekonani.

Parentingupstream /Pixabay

W dzisiejszym tekście wracam do tematu podmiotowości. Na innym tym razem przykładzie.

Na przełomie roku opinię publiczną poruszyła historia Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii, u którego zdecydowano się nie kontynuować sztucznego żywienia i nawadniania. Nie chcę teraz omawiać szczegółów sprawy; szeroko pisałam na ten temat w 6. numerze Przewodnika Katolickiego. Najkrócej: niezależny ekspert, badający pacjenta na polecenie sądu, stwierdził, że utrzymanie stosowanego poziomu leczenia (czyli żywienia i nawadniania) mogłoby oznaczać przeżycie nawet pięciu lat lub dłużej, tyle że najprawdopodobniej bez lub z minimalną świadomością. W takich sytuacjach Kościół mówi, że należy postępowanie utrzymać. Brytyjczycy zdecydowali inaczej. Dlaczego?

Zacznijmy od podstaw: każda procedura medyczna, także u nas w kraju, wymaga wyrażenia zgody. Najczęściej wychodzi się z założenia, że skoro ktoś po pomoc przychodzi i nie zgłasza sprzeciwu, to zgodę na leczenie wyraża. Przy procedurach nieco bardziej ryzykownych lub obciążających wymagana jest forma pisemna. Zawsze (!) pacjent powinien być informowany co robimy, dlaczego, i jakie to może mieć skutki. Zawsze też może zgody na leczenie nie wyrazić. Czasem to robi. Zazwyczaj nie „z głupoty”, ale dlatego, że inne wartości są dla niego warte ryzyka, które podejmuje.

Co, jeśli chory zgody wyrazić nie jest w stanie? Brytyjczycy wprowadzili prawo, które zobowiązuje lekarzy do próby ustalenia domniemanej woli pacjenta i jego najlepszego interesu, rozumianego w najszerszym znaczeniu, nie tylko medycznym, ale także społecznym i psychologicznym. W Polsce w takiej sytuacji procedurą rutynową jest ubezwłasnowolnienie, pozwalające wyznaczyć osobę decydującą w imieniu chorego i dla jego dobra.

Wariant brytyjski kładzie nacisk na podmiotowość. Poważną jego wadą, nawet pomijając kwestie światopoglądowe, jest jednak wątpliwość, czy jesteśmy w stanie wiarygodnie ustalić, co myślałby człowiek, gdyby mógł ocenić swoją sytuację. Czy nasze wnioskowanie na podstawie przypadkowych często wypowiedzi, wypowiadanych w skrajnie innej sytuacji, może być wystarczająco pewne?

Polski system dla odmiany podmiotowość właściwie gubi. Dodatkowo: osoby pozbawione świadomości lub możliwości kontaktu nierzadko niestety bywają traktowane w sposób daleki od ludzkiego. Nikt z nas nie chciałby znaleźć się na ich miejscu. I nikt nie chciałby być tak traktowany. Zdziwiłabym się, gdyby w tej sytuacji popularność brytyjskich rozwiązań mimo wszystkich naszych wysiłków i ważnych argumentów nie rosła.

To kolejny, po aborcji, przykład. Tym razem z zupełnie innej dziedziny. Można przytaczać kolejne. Walczymy z kulturą śmierci, walczymy z ideologiami, pokrzykujemy i mnożymy zakazy, kompletnie ignorując punkt uchwytu, którymi są: potrzeba wolności, a zatem decydowania o sobie, i potrzeba zachowania godności. Słuchają nas tylko przekonani.

Nie, nie nawołuję do kapitulacji wobec żadnego z tych zjawisk. Proponowałabym jednak zmienić sposób myślenia i działania. Stosowany obecnie jest i będzie coraz bardziej przeciwskuteczny.

Za tydzień pierwsza od ponad roku papieska wizyta zagraniczna. Od piątku 5 marca do poniedziałku 8 marca Franciszek będzie przebywał w Iraku. Kolejny podcast chciałabym poświęcić tej wizycie, zatem pojawi się dopiero w poniedziałek. Już dziś zapraszam.