A może by tak w końcu zmienić ten mit? Uznać, że każdy z nas jest kruchym człowiekiem, który ma swoją „nośność”?

W Kościele powinno być miejsce dla zranionych. Cierpiący powinni znaleźć w nim pocieszenie. Pochylmy się nad nimi z troską i miłosierdziem! My, wielcy, mocni, bez jednej nawet rany…

To znaczy, kto? Są tacy?

Kilka dni temu post o swoim zmaganiu z depresją i przebytej terapii opublikował Przemek Wysogląd SJ. To ważny wpis, bo mam poczucie, że w Kościele trudności psychiczne się raczej ukrywa. Nawet, jeśli nie da się ich ignorować, nawet jeśli konieczne jest przyjmowanie leków czy terapia, wiedzą najbliżsi. Ci, co wiedzieć muszą. I nie, nie dotyczy to tylko księży.

Czy problemem jest tylko wstyd, że sobie nie radzę, a poradzić powinienem /powinnam? Mam nadzieję, że coraz rzadziej można spotkać się z poglądem, że stany depresyjne najlepiej leczy modlitwa. I chyba nie to jest najważniejsze. Ale czy nie pojawi się pytanie o moją przydatność? Zdolność do posługi?

Czy będę traktowany /traktowana jak ktoś pełnowartościowy, czy raczej będą chcieli odsunąć mnie na margines?

Mit działa

Nie ma co ukrywać: Kościół jako instytucja ma tendencję do traktowania swoich ludzi przedmiotowo. Mają być zdolni do uniesienia nałożonych na nich obciążeń, jakie by nie były. Nie stwarzać problemów. Mają być samowystarczalni (oczywiście, w duecie z Bogiem). Człowiek, który tych warunków nie spełnia z punktu widzenia systemu jest niepełnosprawny.

I nie ma znaczenia, że tak określonych warunków nie spełnia nikt. Wszystko zależy od ciężaru nałożonych obciążeń, osobistej zdolności do stawiania granic i do znajdowania sobie wsparcia poza systemem. Mit przecież działa.

A może by go tak w końcu zmienić? Uznać, że każdy z nas jest kruchym człowiekiem, który ma swoją „nośność”? Problemy psychiczne czy nawet choroba nie nie tylko odbierają człowiekowi talentów, które złożył w nim Bóg. Czasem stają się źródłem szczególnej mądrości. A rany – przyjęte, zaakceptowane, oczyszczone – mogą być korzeniem tak potrzebnej nam wrażliwości na drugiego człowieka. Również pełnego ran. Naprawdę, szkoda rezygnować z tego potencjału.

W Kościele powinno być miejsce dla zranionych. I zdecydowanie nie tylko jako dla adresatów jego misji.

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.