Nie ma żadnego powodu, by ktokolwiek w Kościele rezygnował z realizowania swojego podstawowego - chrzcielnego - powołania prorockiego i kapłańskiego.

„Wysłuchaj łaskawie modlitwy zgromadzonych tutaj wiernych, którzy z Twojej łaski stoją przed Tobą.” Celebrans przy tych słowach znacząco powiódł wzrokiem po zgromadzonych, jakby chciał podkreślić: to o was! Jakby sam do „wiernych” się nie zaliczał. Cóż, tendencja do wykluczania (samowykluczania) księży z Ludu Bożego jest niestety dość powszechna. Na ich szczęście Bóg jednak tego nie robi 🙂

Nie tak dawno pewne oburzenie wzbudziło pytanie, czy Kościół potrzebuje kapłanów. Trzeba powiedzieć, że jeśli tym pojęciem określamy certyfikowanego pośrednika między Bogiem a „zwykłym człowiekiem”, to nie potrzebuje. Jedynym Pośrednikiem między Bogiem a Jego Ludem, jest Jezus Chrystus. W Nim każdy ma bezpośredni dostęp do Boga. Tak samo papież, biskup, ksiądz, osoba konsekrowana czy świecki. Chrzcielne powołanie na proroka i kapłana jest nam wspólne. I to nie są puste słowa. Nawet jeśli strukturalnie to tak nie działa.

Absurd daleki od Ewangelii

Pytałam w ostatnim tekście, kim jest ksiądz. Wydaje się, że wypadałoby teraz zapytać, kim jest świecki. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to właściwie pytanie bez sensu. Bo co odróżnia chrześcijanina „świeckiego” od „nieświeckiego”? Styl życia (w rzymskim katolicyzmie to dość wyraźne) i rodzaj realizowanego powołania. To absurd, żeby segregować braci i siostry w wierze na kategorie według takich kryteriów. W dodatku absurd daleki od Ewangelii.

Nie ma między nami innej różnicy, niż powyższe. I nie ma żadnego powodu, by ktokolwiek w Kościele rezygnował z realizowania swojego podstawowego – chrzcielnego – powołania prorockiego i kapłańskiego.

Przez lata świeccy funkcjonowali w Kościele w pozycji dziecka. Czekającego na inicjatywę dorosłych. Niezastanawiającego się nad własnymi potrzebami (dorosły wie lepiej!) i przyjmującego taki rodzaj pokarmu, jaki zechce mu się dać. Nawet jeśli przez lata było to tylko mleko, niekoniecznie dobrej jakości. Mamy dziś w Kościele ludzi, którzy do takiego trybu przywykli. Taki im wystarcza. Ale też niemało się wycofało. Nawet jeśli są fizycznie obecni, nie pragną. 

Wielu jednak obudziło się do szukania. Wybierania takiego czy innego pasterza, miejsca, ostatecznie takiej czy innej „diety”. Pojawił się głód formacji. Doświadczenia wspólnoty. To świetny trend, nawet jeśli niektórzy trafiają nie najlepiej i zdarzają się problemy. Pojawiło się poczucie odpowiedzialności nie tylko za własną formację, ale też za Kościół i głoszenie Ewangelii. I pragnienie, by to wezwanie realizować.

Ale chyba ciągle brakuje nam pewności, że jesteśmy w tym na swoim miejscu.

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.