„Kościół w Polsce wciąż stoi przed wyzwaniem wypracowania duchowości księdza diecezjalnego” – powiedział kard. Kazimierz Nycz. Takie określenie budzi mój sprzeciw. Nie wyobrażam sobie mówienia o jednolitej duchowości tak różnej grupy ludzi. Ale myślę, że stawiamy tu raczej pytanie o tożsamość. O to, kim jest – kim ma być – ksiądz diecezjalny. A także – co oczywiste – jak go formować.
Ludzie przychodzą i odchodzą
Po pierwsze zatem: ksiądz diecezjalny nie jest zakonnikiem. Jedną z podstawowych różnic jest to, że nie żyje na codzień we wspólnocie zakonnej. Nie ma „domu” ani „rodziny”. Nieustannie słyszymy teksty o niezbędności wspólnoty kapłańskiej jako relacji wsparcia, nowego „domu” i „rodziny” (trochę na wzór tej zakonnej). To jednak zazwyczaj nie działa. Nie tworzy jej żadna ze struktur. Jakieś relacje zapewniają być może czasem więzi rocznikowe. Z naciskiem na „być może” i „czasem”. Pół biedy, jeśli na parafii mieszka razem kilku księży. Jeśli istnieje na niej jakaś wspólnota ołtarza i stołu. Ale jeśli na parafii jest jeden duszpasterz? A to będzie przecież zjawisko coraz częstsze.
Do tego przez ileś pierwszych lat swojej posługi ksiądz diecezjalny zmienia wspólnoty co kilka lat. Ludzie przychodzą i odchodzą. To raczej uczy niewchodzenia w relacje. Za chwilę przecież się skończą. A zbudowanie czegoś głębokiego, rzeczywistej więzi z drugim człowiekiem czasem lat.
W końcu nie jesteśmy już dziećmi, którym idzie to znacznie szybciej.
Zatem: wszystko zależy i będzie zależało coraz bardziej od osobistej umiejętności budowania, pogłębiania i podtrzymywania relacji. Starych i nowych. Na różnych etapach życia. Wspólnota to coś, co trzeba umieć sobie zbudować. To nie jest łatwe. Wymaga czasu i wysiłku. Może trzeba chłopaków do tego zadania przygotować?
Jak w domu
„Tkanie mocnej sieci relacji braterskich to priorytetowe zadanie formacji permanentnej” – mówił ostatnio papież Franciszek, wymieniając w ramach tejże sieci biskupa, księży między sobą, wspólnoty w stosunku do swoich pasterzy, zakonników i osoby konsekrowane, stowarzyszenia i ruchy. „Ważne, żeby księża czuli się w tej dużej kościelnej rodzinie jak w domu” – konkludował.
Co to w ogóle znaczy „jak w domu”?
Warunki brzegowe rodziny to: znamy się (!), mamy poczucie, że coś nas łączy i próbujemy razem naszą wspólną rzeczywistość tworzyć. A jeśli nie ma to być rodzina dysfunkcyjna to: swobodnie wyrażamy swoje pragnienia i obawy, wykazujemy inicjatywę i odpowiedzialność za całość, nie tylko swój wycinek. I rozmawiamy (!)
Wiele nam dziś do takiego stanu brakuje. Po wszystkich stronach. Ciągle w głowach wielu dominuje model pasterza i owieczek, usługodawcy i usługobiorców, dawcy i odbiorców, inicjatora i uczestników. Do tego jest wielu, którzy „robią swoje” i reszta ich niespecjalnie interesuje. Przełamanie tego stanu wymaga ukierunkowanej na to formacji. I księży, i świeckich. To ważne, bo do tego tanga trzeba dwojga. Inaczej skończy się to tylko frustracją i zniechęceniem tych, którzy chcieli, próbowali, ale się nie przebili.
Znamy takie historie. Po obu stronach.
Czeka nas ogrom pracy u podstaw. Pomocna byłaby w tym szkoła synodalności, ale chyba ją właśnie dość powszechnie zignorowaliśmy. Niemniej, oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tę pracę rozpocząć już bez inspiracji z Watykanu.
To tylko kilka refleksji. Ale gdybym miała dziś odpowiedzieć na pytanie, kim jest ksiądz diecezjalny, to powiedziałabym: starszym we wspólnocie, do której został posłany. To znaczy, że nie jest ani ponad wspólnotą, ani dla niej. Jest jej częścią.
Tylko wtedy to ma szansę zadziałać.
***
Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.