A może najlepszą pomocą byłoby zastanowienie się, jak zmienić to codzienne doświadczenie? Bo nie da się go zakryć teologią.

Chyba po raz pierwszy, odkąd pamiętam, hasło programu duszpasterskiego dla Kościoła w Polsce nie zostało jedynie na papierze. Problem, jakim stała się dla części katolików wiara w Kościół – zwłaszcza w święty Kościół – pojawiał się w rozmowach od pewnego czasu. Tym razem został dostrzeżony. Podjęto rozmowę i próbę katechezy. To dobrze.

Myślę jednak, że rozmawiamy o różnych „poziomach” Kościoła. Jeśli czytam w mediach słowo „Kościół”, to w domyśle znajduje się zwykle słowo „katolicki”. W rozumieniu dominującej w Polsce denominacji i pewnej struktury społecznej, z którą spotykamy się codziennie. Struktury, która przez lata (kilkadziesiąt lat temu, ale wielu ten czas przecież pamięta) była miejscem wolności. I która takim miejscem – w wymiarze społecznym – być przestała. Struktury, która chciała być (i była) wychowawcą, dodajmy że wymagającym. I nagle wyszło na jaw, że nie nie reaguje na zbrodnie popełniane przez swoich oficjalnych przedstawicieli. Organizacji, która na sztandarach ma miłość i miłosierdzie, a spotkać się w niej można (nie zawsze, ale i nie rzadko) z butą, chamstwem i obojętnością. Niestety, można tak wymieniać dalej.

Jeśli zaczynamy mówić o świętym Kościele Chrystusowym to nagle wskakujemy na inny poziom. Mówimy o rzeczywistości, która denominację czy strukturę przekracza. O rzeczywistości ludzko-Bożej, która w Kościele katolickim trwa, ale której nie można z nim utożsamić. Mamy do niej dostęp w naszej wspólnocie (używam tego słowa konsekwentnie w znaczeniu całego Kościoła, nie jakiejkolwiek grupy formacyjnej). Ale to nie to samo.

A na poziomie doświadczenia? Mówimy o spotkaniu żywego Boga. Światła, które przebija się przez największy ludzki i między-ludzki mrok, które dociera do serca i do umysłu. Wbrew wszystkiemu i mimo wszystko. Ilu ludzi ma takie doświadczenie?

Jak to zmienić? Przecież nie katechezą. Może każdy sam musi przedrzeć się przez swoją noc, by w tej nocy spotkać Jego? Może można mu tylko z szacunkiem towarzyszyć?

A może najlepszą pomocą byłoby zastanowienie się, jak zmienić to codzienne doświadczenie związane ze wspólnotą? Bo nie da się go zakryć teologią.

On się w to wmieszał

Za dwa tygodnie będziemy obchodzić pamiątkę Wcielenia. Wejścia Boga w cały trudny ludzki świat. Tak, On sam się w to wmieszał. Na zawsze. Tak, wierzę, że wśród tego wszystkiego, co boli, rani i zawodzi w Kościele trwa święty Bóg. On jeden jest święty. To co ludzkie jest słabe, zawodne i naznaczone grzechem. Także stworzone przez ludzi struktury. Nawet jeśli u ich podstawy leży Boża inspiracja. Trzeba oddzielić to co Boże od tego, co ludzkie.

Tak, w tym wszystkim wierzę że On dał mi Kościół jako miejsce spotkania z Nim, miejsce dojrzewania, miejsce łaski. Wierzę, że On sam tu jest. Nie tylko w Eucharystii. Także w tej – często trudnej i niedoskonałej – wspólnocie. Dokładnie tej, którą jestem zmęczona, w której często nie umiem się odnaleźć, która mnie wkurza (i pewnie z wzajemnością). Wierzę, że On sam swój Kościół prowadzi. Nie, nie prostą i jasną ścieżką, na której nie ma zakrętów, bo dał nam wolność. Czasem to jest droga slalomem i po krzakach. Czasem Jego łaska nas zawróci (to zawracanie niestety trwa…) Ale ta droga ostatecznie nie zaprowadzi mnie na manowce.

Nie wiem, czy jestem w Kościele „u siebie”. Ale ważne, że jestem „u Niego”.

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.