Może mam skrzywioną perspektywę, ale odnoszę wrażenie, że więcej tej wzajemnej miłości bywa w (kulawych, bez wątpienia) wspólnotach świeckich. O człowieczeństwo też jakby łatwiej…

Jak oni się miłują – mówiono podobno o pierwszych chrześcijanach. I było to obok męczeństwa – ich najmocniejsze świadectwo. Jak oni się miłują…

Psychologia twierdzi, że miłość to tak naprawdę trzy składowe: namiętność (czyli emocje), intymność (więc i zaufanie) oraz zaangażowanie (czyli konkretne działania podejmowane dla drugiego, np. wzajemna troska). Mogą mieć różne natężenie, ale jeśli któregoś z nich nie ma, nie ma miłości.

Co z tych trzech wymiarów mogło być widoczne dla otoczenia, tak że robiło wrażenie? Intymność to wymiar z natury rzeczy niekoniecznie wystawiany na widok publiczny. Emocje, czyli na przykład wzajemna życzliwość, niezależnie czy pała się sympatią do drugiej strony czy wręcz przeciwnie… Cóż, to może być zauważalne. Ale to ciągle niewiele. Wielu ludzi jest życzliwych drugiemu, zwłaszcza gdy ich to niewiele kosztuje.

Myślę, że to, co ich faktycznie wyróżniało, to wzajemna troska. O chorych, ubogich, słabych. O bliskich i – jak wiemy – dalekich. Echa tego zaangażowania w życie brata widać w Piśmie Świętym, choćby w Dziejach Apostolskich czy Listach św. Pawła.

A jak jest dziś ze świadectwem naszych wspólnot? Tak, wiem, parafie bywają wielkie. Tych, którzy włączają się w działalność grup formacyjnych jest stosunkowo niewiele (i dobrze, jak to nie są zawsze ci sami ludzie…). Ale wspólnota to pojęcie szersze, niż zorganizowana grupa. To także różne środowiska, w których żyjemy na co dzień. W pracy. W sąsiedztwie.

Jak wygląda moja miłość w tych wymiarach? Moja życzliwość? Moje zaangażowanie?

Może przynajmniej niektóre…?

Ale może przynajmniej niektóre kościelne wspólnoty świecą przykładem? Są przecież wspólnoty zakonne, męskie i żeńskie. Istnieje coś takiego (tak przynajmniej mówi teoria) jak wspólnota kapłańska. Ludzie, którzy się wspierają (powinni) na wspólnej drodze powołania… Jak między nimi wygląda intymność (zaufanie) nie pytam. Ale czy widać na zewnątrz wzajemną życzliwość? Troskę? Zaangażowanie w życie drugiego człowieka – także finansowe, ale przecież nie tylko?

Może mam skrzywioną perspektywę, ale odnoszę wrażenie, że więcej tej wzajemnej miłości bywa w (kulawych, bez wątpienia) wspólnotach świeckich. O człowieczeństwo też jakby łatwiej…

Cóż, z pewnością w czasach pierwszych chrześcijan idealnie nie było. Nie bez powodu św. Paweł w Liście do Galatów przypomina: „A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli.” Ale przynajmniej ktoś to zauważał, nie uważał za normę… Może dlatego ogólny obraz był inny.

Nie, to nie jest tak, że mamy trudniejsze czasy. Jeszcze – zdaje się – u nas brat brata i ojciec syna na śmierć nie wydają. To dużo prostsze. Nam się zwyczajnie nie chce. Zaangażowanie kosztuje. Nie tylko pieniądze. Ale bez niego miłość to wydmuszka bez głębi. Jeśli nawet kogoś przyciągnie to po to, by zranić. Już lepiej byłoby może nie udawać?

Ale przecież nie wypada…

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.