W Wielką Sobotę uderzyła mnie boleśnie wiadomość o odejściu z Kościoła katolickiego o. Marcina Mogielskiego – w tym dniu ogłosił on w mediach społecznościowych fakt swojej konwersji. Nie, to nie jest pretensja. Jeśli taki fakt się dokonał, nie ma co go ukrywać i budzić fali domysłów choćby nieobecnością. Prawda wyzwala. Ból dokonania takiej decyzji jest znacznie większy 🙁
Diagnoza
W krótkiej informującej notce na FB można przeczytać: „po ciężkich latach domagania się od instytucji kościelnej stanięcia po stronie skrzywdzonych i wykluczonych, odkryłem, że ten system nie chce zmian. Moje ręce są za krótkie, a władza nade mną silna i skuteczna”. Ale myślę, że więcej o przyczynach tej decyzji mówią ostatnie kazania, w którym mówił o braku wiarygodności Kościoła i jego przedstawicieli, o braku chęci nawrócenia, o ciemności, która zapanowała w Kościele. To z Niedzieli Radości zakończył zdaniem: „Taki Kościół nie jest moim Kościołem. Mój Kościół to Kościół Chrystusowy, gdzie człowiek jest najważniejszy.”
Decyzja to – wydaje mi się – właściwie tylko konsekwencja tego rozeznania.
NIe, nie zamierzam oceniać ani tłumaczyć, że można inaczej. Nie jestem drugim człowiekiem, nie wiem, co było dla niego możliwe, co nie. I nie zostałam wielokrotnie i na różne sposoby skrzywdzona (warto w tym kontekście posłuchać podcastu na Więzi, w ramach „Półprzewodnika po nocy ciemnej”). Co pewnie także ważne, moje życie właściwie nie zależy od decyzji hierarchii. To kompletnie inna sytuacja.
Taki jest mój Kościół
Słucham diagnoz z ostatnich homilii. I z wieloma się zgadzam, choć mniej kategorycznie stawiałabym przynsajmniej niektóre tezy. Ale tak, dla mnie także wielu przedstawicieli Kościoła hierarchicznego w Polsce straciło autorytet. Właściwie nie oczekuję po ich wypowiedziach niczego istotnego dla mojej wiary i życia (co nie znaczy, że istotne wypowiedzi nie mogą się zdarzyć). I nawet mnie to nie boli. Nie oczekuję zmiany. Czy to dobrze? Z pewnością nie. Choć łatwiej. Bo powinno boleć. Tak jak boli odejście o. Marcina…
Tak, ciągle zbyt wiele jest lekceważenia ofiar. Przemocy seksualnej, ale i duchowej. Działania, które się pojawiają, to kropla w morzu obojętości. Przychodzi mi na myśl także brak reakcji na sytuację na granicy z Białorusią. Tam ciągle giną ludzie. Nic się nie zmieniło od niepatrzenia w tę stronę. Tu także wprawdzie pojawia się „kropla” w postaci komunikatu Rady KEP ds Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, podpisanego przez bp. Zadarko. Ale czasem zastanawiam się, czy to kropla w morzu czy plasterek na sumienie…
Tak, taki właśnie jest mój Kościół. Nieustannie – i wierzę, mam nadzieję, że na zawsze mój. I to wszystko wymaga zauważenia i zaangażowania. Choćbym miała zmienić sytuację o milimetr, o los jednego człowieka, warto. Choćbym miała nie widzieć żadnej zmiany, wierzę, że Bóg potrafi dobro wykorzystać. Bez mojej wiedzy.
Bez bilansu
Dodam, bo to ważne: to nie jest całość mojego doświadczenia Kościoła. Ale nie o tym chcę dzisiaj pisać. To nie jest tak, że zło i dobro się równoważą, jakoś bilansują, że ostatecznie „wychodzi na plus” albo „na zero”. Takie myślenie nie byłoby chrześcijańskie.
Więc dziś tylko o bólu…
***
Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Lekarz chorób wewnętrznych, dziennikarka i publicystka. Wieloletni redaktor portalu wiara.pl. Współtwórca platformy wiam.pl.