Człowiek odczuwa „coś”, co interpretuje jako dotknięcie Boga. Często pełne delikatności i czułości, której tak bardzo potrafi nam brakować. Czy to rzeczywiście jest dotknięcie Boga?

Po raporcie Arki na temat Jana Vaniera i częściowo ks. Thomasa Philippe’a pojawiły się pytania o teologiczne źródła nadużyć, do których dochodziło w wielu wspólnotach, w szczególności o relację mistycyzmu i seksualności. Nie ulega przecież wątpliwości, że doświadczenia mistyczne były wielokrotnie opisywane językiem seksualnym. W jaki sposób dokonało się przejście do czynów? Do nadużyć? Jak sprawić, by nie dochodziło do nich ponownie?

Myślę, że jest tu kilka aspektów, pierwszy dotyczy samego pojmowania doświadczenia mistycznego. Mówimy o sytuacji w której człowiek nagle odczuwa „coś”, co interpretuje jako dotknięcie Boga. Odczuwa całym sobą. Emocjami, umysłem, ciałem, czasem zmysłami. Jest przejęty, zachwycony. Zwłaszcza jeśli zna pisma mistyków czuje się wyróżniony, wybrany… Reaguje i odpowiada – także ciałem. Czasem po prostu postawą, gestem. Ale jesteśmy całością psychoseksualną. Pobudzenie dotyczy nas całych. Można za tym pójść lub nie. Trzeba tylko mieć świadomość, że tak być może.

Człowiek odczuwa „coś”

Trzeba jednak powtórzyć: człowiek odczuwa „coś”, co interpretuje jako dotknięcie Boga. Często pełne delikatności i czułości, której tak bardzo potrafi nam brakować. Czy to jest dotknięcie Boga? To właściwie w tym momencie pytanie bez odpowiedzi. I nie, nie mam zamiaru pisać o zwodzeniach szatańskich. Dużo częściej to po prostu kulminacja naszych emocji, potrzeb, marzeń – coś czysto ludzkiego. Jak rozpoznać, z czym mamy do czynienia?

Po pierwsze, być może nie ma sensu rozpoznawać? Dane nam było pewne przeżycie. Jeśli popycha mnie do dobra, jeśli wzmacnia we mnie pragnienie wyruszenia drogą, którą wskazuje Kościół, po co mi to wiedzieć? Dla własnej satysfakcji?

A jeśli już z jakichś powodów potrzebuję rozpoznać, to pierwsze jest pytanie o owoce. Te wewnętrzne, we mnie samym, i te zewnętrzne. Kolejnym powinna być rozmowa z kimś z zewnątrz – towarzyszem duchowym, spowiednikiem. Wewnętrzne utwierdzanie się w pewności danych mi „objawień prywatnych”, bez spojrzenia człowieka z zewnątrz to prosta droga do najdziwniejszych patologii.

Nie ma kasty wybranej

Po drugie, trzeba jasno podkreślić: w chrześcijaństwie nie ma „kasty wybranej”. Wszyscy jesteśmy braćmi, dziećmi jednego Boga. I jeden jest tylko nasz Nauczyciel – Chrystus. Jeśli nasze doświadczenie pcha nas w poczucie „bycia na wyższym poziomie, niż inni”, to wymaga natychmiastowego skorygowania. Kimkolwiek byśmy nie byli. W końcu Pan Bóg potrafił kiedyś przemówić przez oślicę. I nie stała się ona po tym epizodzie kimś więcej, niż była. Więc i my nie jesteśmy nikim więcej niż byliśmy przed danym nam (z łaski, za darmo) doświadczeniem.

Tak, powiedziano (to znów święty Paweł) „Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone, ale dla postępujących bezprawnie” (1Tm 1,9) czy „Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa” (Gal 5,18). Ale to znaczy tylko tyle, że wychowawca, jakim jest zasada Prawa, przestaje być potrzebny, bo nasze własne pragnienia prowadzą nas według miłości, którą ono chroniło. Jeśli zatem gdziekolwiek pojawia się „mnie wolno” czy „nam wolno”, w przeciwieństwie do innych, mniej „dojrzałych”, to jest to potężny sygnał ostrzegawczy.

Nic niezwykłego

Mam bardzo mocne przekonanie, że doświadczenie dotknięcia Boga jest czymś, co zdarza się powszechnie. Nie każdy to zauważa, nie każdy być może interpretuje w tych kategoriach. W końcu powiedziano: „wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało” (Jl 3,1a). To nie jest żaden dowód naszej chwały ani nagroda. To łaska, dana nam darmo, byśmy nie ustali w drodze. Czasem kierująca nas na właściwą ścieżkę. Nic niezwykłego. W końcu powiedział: „Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko” (Ez 34,15).

Musimy jednak zachować chłodny rozum, który cały czas będzie nam przypominał, że Jego dotyk zawsze przechodzi w nas przez filtry, którymi jesteśmy my sami. Możemy wykrzywić wszystko, zgodnie z naszymi pragnieniami, czasem nawet tego nie widząc.

I po to potrzebujemy drugiego człowieka. Wspólnoty. Kościoła. Z jego podstawową posługą myślenia i wątpienia.

Przeczytaj również: Nudna mistyka i Cisza chroni dzieło Boże

***

Inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.